To już 15 lat od premiery, łał.
Lemmy to legenda i niezależnie co kto mówi i pisze nikt mu tego nie odbierze. Facet był chyba ostatnim prawdziwym oldschoolowym rock'and'rollowcem. Zero pozerki.pitbull pisze: ↑4 lata temuSłucham ostatnie Bad Magic i jestem w niebie. Kurwa, tyle lat, wydawnictw i nic się to nie zestarzało, wszędzie równy poziom, pasja i energia. Gość jest/był nie do zdarcia. Pięknie zakończył swoją karierę tym albumem. Patrząc natomiast na Slayera nie mogę wyjść ze zdumienia, że można taką żenuę Repentlss stworzyć i wydać. Na tym kontraście dokładnie widać, kto jest prawdziwym MUZYKIEM. Niech Lemmy żyje na wieki!!! Zdecydowanie wolę go od Slayera. No i ta niby powtarzalność, tyle mówią, że formuła thrashu to b. sztywna rama i nie da się na dłuższą metę tworzyć porządnych albumów, jakoś formuła heavy/speed też jest dość ograniczona, a Lemmy za każdym razem wydawał bardzo dobre albumy, do tego pełna profeska na koncertach. Co ciekawe wokal do końca trzymał równy poziom (zawsze był taki chropowaty), nie to co Araya, do tego prezencja sceniczna - Lemmy cały czas trzymał ten sam image sceniczny - kapelusz, czarna koszula, wąs, to wszystko nie zmieniło się wraz z wiekiem, a Araya - zapuścił brodę jak jakiś Santa Claus i wygląda jak menel.
Nie wiem czy pamietasz goscia ktory bebnil kiedys w Slayer?Dave Lombardo sie zwal.TheAbhorrent pisze: ↑3 lata temu Zaryzykuję stwierdzenie, że Jeff był jedynym gościem z tej komandy, który naprawdę kochał metal. Coś jak LG Petrov. Przecież Araya lubi jakieś ludowe granie, a King chyba ogólnie woli samochody niż muzykę.
Jakoś go nie słyszę na "Repentless"Pan Efilnikufesin pisze: ↑3 lata temuNie wiem czy pamietasz goscia ktory bebnil kiedys w Slayer?Dave Lombardo sie zwal.TheAbhorrent pisze: ↑3 lata temu Zaryzykuję stwierdzenie, że Jeff był jedynym gościem z tej komandy, który naprawdę kochał metal. Coś jak LG Petrov. Przecież Araya lubi jakieś ludowe granie, a King chyba ogólnie woli samochody niż muzykę.
Tak do końca to nie, pewnie ze względu na to, że niewielu ją widzi
Zupełnie jak z zainteresowaniami członków wspomnianego Slayer, i próbą wywołania przez media afery. Lepiej poznać kilka kapel crossoverowych niż zajmować się takimi bzdurami dla dzieci.CzłowiekMłot pisze: ↑3 lata temu Nie wiem czy takie zbieractwo, raczej pasja skoro Lemmy próbował próbował poprawiać błędy w filmach dokumentalnych BBC czy innych firm telewizyjno jakichśtam. Poza tym to tylko symbol, który ma szokować, raczej nie dotyczy to eksterminacji narodu żydowskiego.
Bez Motorhead nie byłoby Venom. Bez Venom, Bathory i Hellhammer. A potem to by nie było niczego.TheAbhorrent pisze: ↑rok temu Wydaje mi się, że po prostu jak ktoś lubi szeroko rozumiany metal, to ciężko żeby Motorhead w ogóle nie chwycił. To trochę tak, jakby lubić słodycze, ale nie lubić czekolady.
Chciałem coś napisać ale postanowiłem, że na autorów takich tekstów należy tylko nasrać.dj zakrystian pisze: ↑rok temu Akurat gatunek homo sapiens, to błąd natury. Na pocieszenie jest Motorhead.
Ale, że lubienie Motorhead tak cię oburza?Hajasz pisze: ↑rok temuChciałem coś napisać ale postanowiłem, że na autorów takich tekstów należy tylko nasrać.dj zakrystian pisze: ↑rok temu Akurat gatunek homo sapiens, to błąd natury. Na pocieszenie jest Motorhead.
Popraw Venom na Discharge i się zgadzam.dj zakrystian pisze: ↑rok temuBez Motorhead nie byłoby Venom. Bez Venom, Bathory i Hellhammer. A potem to by nie było niczego.TheAbhorrent pisze: ↑rok temu Wydaje mi się, że po prostu jak ktoś lubi szeroko rozumiany metal, to ciężko żeby Motorhead w ogóle nie chwycił. To trochę tak, jakby lubić słodycze, ale nie lubić czekolady.
Motorhead to fundament ciężkiego grania. Drugi po Black Sabbath.
Od March or Die zacząłem, bo akurat wyszła wtedy jak szukałem innych kapel poza Metą, Mejden i Nirvaną. Stąd duży sentyment, ale to też jedna z bardziej urozmaiconych płyt Lemmiego.
Przerażająco często się z Tobą zgadzam. Muszę coś wymyślić, jakiś sztuczny problem.dj zakrystian pisze: ↑rok temuOd March or Die zacząłem, bo akurat wyszła wtedy jak szukałem innych kapel poza Metą, Mejden i Nirvaną. Stąd duży sentyment, ale to też jedna z bardziej urozmaiconych płyt Lemmiego.
Kto nie lubi jego strata. Nie jestem Hajasz, żeby nad tym bóldupić jak nad Live in Leipzig.