No i proszę, taki Galvanizer widziany pięć lat temu niespecjalnie mi podszedł. Brzmienie w Łodzi było chujowe (perkusista Michasia Rożkowego mi to wtedy wyjaśniał, że coś jest za bardzo odkręcone przy jednoczesnym czymś innym za bardzo przykręconym i dlatego to brzmi jak zza plandeki, ale szczegółów nie pomnę), do tego rzadziej niż obecnie słuchałem life metalu i okolic, toteż nie wyniosłem z tamtego recitalu nic ponad "no spoko".
Wczoraj w Hydro za to ogień w chuj. Niesamowicie mi ten występ podszedł, cały czas bania chodziła a pięść wznosiła się w aplauzie. Szybkie, agresywne i wściekłe napierdalanie, jak się pojawiało umpa-umpa, to było rozpędzone do dziesięciokrotności i przykryte wibrującymi, gęstymi wiosłami. Bardzo podobała mi się "zwartość" tej muzy i jej gnający na złamanie karku "drive". A może mi się po prostu odblokowało słuchanie takich rzeczy, bo ostatnio w domu sobie z radością puszczałem np Caustic Wound?
Morbific najbardziej byłem ciekaw, a w sumie podobało mi się najmniej, chociaż ogólnie okej. Mniej podskakiwania, a więcej dołów w rodzaju
Sawmill in the Mist i będzie cacy. Przedszkolak na gitarze

Clairvoyance w końcu udało mi się ustrzelić, bo jakoś wcześniej ani nie słuchałem, ani nie widziałem. Bardzo fajnie, lepiej niż Morbific, gorzej niż Galwanizator. Bardzo gęste granie, gdzieś przywodzące na myśl Cruciamentum albo Dead Congregation. Mroczne i duszne deathmetalowe grzanie, warto sprawdzić.
No i wszystko brzmiało nieźle. Było miejsce na orające ryki, charczący bas (Morbific!) i gitarowe mięso. Każda kapela zabrzmiała pod siebie, jako, że każda grała co innego i u każdej wyszło to jak należy. Ludzi nie jakoś przesadnie sporo, raczej kameralnie i elitarnie. Zabawa pod sceną jak za starych czasów, okazjonalne tylko zdjątka telefonami a tak to przepychanki spoconych grubasów, szarpanina i skoki w publikę. Na szczęście nikt nie skandował HEJ HEJ HEJ, jak to na tego typu brudnych koncertach dla lifemetalowców się czasem zdarza. Towarzysko także bdb i od s-ca : ))))
Ach, zapomniałem jeszcze napisać tydzień temu, że też byłem na dwóch gigach, ale to u siebie w Łodzi. W piątek na hardcorowej kapeli dobrego koleżki, czyli Not This Time a w sobotę na wspominkowym gigu dla zmarłego muzyka Fadheit. Na tym drugim usłyszałem w końcu świetny heavy metal od kolegów z miasta, czyli Nightbound, który bardzo mi się spodobał a także posłuchałem jak obecnie sobie radzi Odium Humani Generis, czyli również zespół kolegów z miasta, który to radzi sobie oczywiście bardzo dobrze. A, no i zapoznałem Frediego Merkurego (od którego, na marginesie, wczoraj jadąc na gig odebrałem jeden z ostatnich egzemplarzy ostatnego Armagh, który zajebistym albumem jest!) i obgadałem z nim
@kurza, hihihi.
#koncertoweżycie #takwłaśnie