No i co? Jak tam było feściku jak feściku, takim se, ze średnim, hermetycznym składem, obiektywnie niczym ciekawym i ogólnie takim Woodstockiem dla "poważnych metali"?
Ano było zajebiście, jestem skłonny powiedzieć, że obok
Nuclear War Now! i
A Thousand Lost Civilizations najlepszy festiwal muzyczny, na jakim byłem. Obiektywnie i subiektywnie, myślę, że do mało czego można by się uczepić. Towarzysko wręcz perfekcyjnie, ekipa obozowa, forumowo-pozaforumowa zgrana i radosna, do tego całe mnóstwo częściej lub rzadziej spotykanych znajomków bliższych lub dalszych. Aż mogło czasem w głowie zaszumieć od nadmiaru niektórych rzeczy!
Organizacyjnie nie mam zastrzeżeń. Gastronomia, piwo, napoje, prysznice, tojki - wszystko na poziomie zadowalającym, a czasem nawet przewyższającym oczekiwania (burgery!). Scena, dźwięk, światło - również, poza drobnostkami typu zbyt bardzo wysunięta do przodu perka w stosunku do wiosła na Ross the Boss nie mam do czego się przypierdolić. Natomiast, skoro już przy muzyce jesteśmy....
Może zamiast lecieć po kolei, to zacznę od faworytów.
Manow... tzn
Ross the Boss. Dla mnie koncert festiwalu. Można narzekać dla samego narzekania, że to nie Adams, ale uważam, że ten obecny radzi sobie doskonale. Dobór kawałków - marzenie, potem musiałem dzwonić po kolegach, żeby mi pomogli szukać głowy, bo urwała mi się pod sceną od machania. Od wejścia Blood of the Kings, na koniec Hail & Kill, w środku sztos za sztosem, od Kill with Power, przez Blood of my Enemies, po Wheels of Fire, Black Winds Fire and Steel czy Fighting the World. Do tego widać było, że Ross chyba niekoniecznie spodziewał się AŻ TAKIEJ euforii i trochę się zarumienił

Reszta składu też, radość i fun z grania.
Oczywiście w opór podobały mi się także recitale głównych gwiazd,
Impaled Nazarene,
Destroyera666 i
Death Worship.
ImpNazy dojebali do pieca zwłaszcza formą Miki, który tydzień wcześniej wylądował na pogotowiu, ale zaparł się i z występu nie zrezygnował. Trochę bardziej wspomagał go bassman, ale i tak jechał na pełnej, bez oszczędzania się. Gig obfitujący w klasyczne pozycje z piosenkoteki, znane, lubiane i szanowane, z Sadhu Sathana, The Horny and the Horned, Ghettoblaster czy Total War - Winter War na czele. Podobnie znane i lubiane pieśni zaprezentował
D666, tu jednak, z racji oglądania w życiu już trzech gigów prawie identycznych, to nie zostałem aż tak poruszony tym, skądinąd bardzo dobrym występem. Ale no, przy I Am the Wargod, czy Wildfire, czy SS Metal ryj był zdzierany, bo jakżeby inaczej mogło być? Tutaj odeślę do postu Szalonego Admina, który pokazał, jak sam zespół odebrał koncert w Byczynie.
Aha, no i
Death Worship. Z jednej strony ciekawostka, z drugiej świetna muzyka dla maniaków war metalu. Osobiście byłem pod wrażeniem jak d.o.k.u.r.w.i.l.i. do pieca, aż nie było co zbierać. Brzmienie idealne, gęste, ale nic z dźwięków nie uciekało. Bardzo dobry koncert, akurat żeby się wyszaleć, wypocić i móc poczekać zamieniony z nimi miejscami
D666.
Hadopelagyal i
Morgal - bardzo pozytywnie zaskakujące odkrycia festiwalu. Pierwszy znałem pobieżnie ze splitu z poprzedniego roku, drugiego nie znałem wcale. Warmetalujący, gęsty black/death z laską na wokalu, mimo środka dnia wypadł moim zdaniem bardzo dobrze, choć mocno statycznie. Typki z
Morgal za to sprawiały wrażenie, że w ich żyłach jest tylko napierdalający metal. Kurewsko żywiołowy, intensywny, black/thrash/speedmetalowy wyziew. Oni sprawiali wrażenie, że zagrać o 15 czy którejś takiej, w pełnym słońcu, dla kilkudziesięciu rzucających się w młynie ludzi to dla nich spełnienie marzeń. No i wzorem The Who rozpierdolenie gitary o scenę.
Doombringer i
Deus Mortem - sprawdzone, widziane już kilkukrotnie nazwy, które jednak zawsze chętnie oglądam jak tylko mam okazję. W zasadzie nie skłamię, jeśli napiszę, że jedni i drudzy dali najlepsze gigi, jakie widziałem w ich przypadku. Nawet
Doombringer przy chylącym się ku zachodowi słońcu wypadł przeklimatycznie. Bardzo dobre brzmienie, bardzo dobra setlista - zupełnie jak u
Deus Mortem, którzy akurat grali po północy, więc tutaj mroczna atmosfera nie była niczym zmącona. Świetny, agresywny, wściekły set. Set the Cosmos on Fire!
Bombarder - ani nie znałem z muzyki, ani nie znałem z nazwy. Akurat miałem chwilkę, żeby sobie odpocząć po wymachanym karku na Doombringer i na spokojnie obejrzałem z pozycji trybun. Muzycznie niespecjalnie moja bajka, ale byłem zdziwiony, jak nośna i porywająca jest ta muza. Kapel nie wiadomo skąd (tzn wiadomo, że z Bałkańskiego raju), nikt go nie zna, typy wyglądają jak dyskoteka dla odlboyów a ludzi tłum, każdy biega, skacze, macha głową pod barierkami. Widać, że kapela chyba też się tego nie spodziewała, bo ewidentnie udzielił im się nastrój imprezy i zabawy. Coraz bardziej rozluźniony wokalista, tańczący wiosłowi i tak, jak piszę, chociaż nie sądzę, bym kiedykolwiek to sobie puścił w domu, to ciężko było nie docenić. Podobnie sprawa ma się z
Exciter, który coś tam kiedyś słuchałem, znam Heavy Metal Maniac, na zasadzie, że kiedyś posłuchałem ze trzy razy, ogólnie mam świadomość, że stary, speedmetalowy kult zza wielkiej wody, do tego wielka podnieta paru osób w necie przed festiwalem, więc nie tyle, że rzuciłem uchem, co byłem na arenie koncertowej na obydwu występach festu. Przyjęcie mieli wręcz celujące, co, podobnie jak w kilku przypadkach wyżej ewidentnie udzieliło się grającym muzykom. Mało wymuszone, w moim mniemaniu zachowania, mało typowych gadek w rodzaju "thank you, you are the best" a w zamian złażenie do fosy, obejmowanie się z ludźmi, wspólne piwkowanie w przerwie między występami. No i perkman-wokalista ze dwa razy mi mignął na grodzie, jak uśmiechnięty stoi i gada z ludźmi. Muzycznie bardzo fajnie, może nie na tyle, żebym leciał kupować first pressy, ale na pewno będę miał na uwadze pierwsze kilka materiałów.
Omen nie widziałem, czego żałuję, bo gdyby nie to, to bym miał odhaczone WSZYSTKO, co chciałem. Ale no niestety, musiałem zasiąść na krzesełku w obozie i się przez godzinę zregenerować, żeby wytrzymać na luziku do 2:30, czyli do zakończenia pierwszego dnia festiwalu.
Desaster widziałem od połowy, nie wiem, ja się do tej kapeli nie przekonam chyba nigdy. Niby spoko, niby okej, ale mnie totalnie nie chwyta. Prób miałem już kilka, ta miała być specjalna, bo wiecie, metal maniacs, Byczyna, papierki lakmusowe, wódeczka, ale no cóż. jednak nie. Pozostanę przy szanowaniu a nie słuchaniu.
Podsumowując ten nieco przydługi wywód, powiem tak: ludzie czasem są jacy są, ale inicjatywy przez nich podejmowane mogą jak najbardziej być warte wsparcia i dlatego mam szczerą nadzieję, że ten fest będzie się jeszcze odbywał w formie niezmienionej i że nie raz i nie dwa będzie można wybrać się do rycerskiego grodu w Byczynie, ponapierdalać banią do świetnej muzyki, spotkać kupę znajomych gęb, które w tym miejscu pozdrawiam i wywieźć stamtąd zajebiste wspomnienia.