No i cóż można rzec, kolejna edycja najlepszego, metalowego festu w Polsce jest już historią.
Moment, moment, czy ktoś może chciałby przybóldupić? OK. BYŁEM NA BYCZYNIE <trąbi>
Oczywiście z koncertów prawie niczego nie widziałem, bo się najebałem z kolegami, ale słyszałem, że było spoko. Za rok już będzie elegancko koncertowane!
No dobra, ale skoro się już pośmialiśmy, to chciałem przypomnieć, że byłem na Byczynie i przejść do relacji.
Otóż byliśmy pierwszymi maniacs na feście! Samochód zaparkowany jako pierwszy w rządku, jeszcze nawet organizator nie dojechał, a wiem to stąd, gdyż ponieważ ze trzy razy łaziłem do grodu dopytywać np o kupno ławek

i za każdym razem słyszałem, że to Michał z Sergiuszem za nie odpowiadają, a rzeczeni są jeszcze w drodze. No nic. Czwartek jest na tyle dobrym dniem, że można przeprowadzić daleko idącą integrację wewnątrzobozową, jak również zewnątrzobozową i poprowadzić wiele ciekawych dyskusji na tematy przeróżne, jak i oczywiście podlać to odpowiednią dawną alkoholu do mordy. Wiedzieliście na przykład, że Dmowski był Tatarem?
A gdzie był prawdziwy metal? Tu i teraz! Tzn tam i wtedy. W grodzie rycerskim nieopodal Byczyny odbyło się zatrzęsienie świetnych występów. Osobiście pierwszy dzień zdecydowanie mocniejszy, niż drugi, bo pierwszego chciałem zobaczyć w sumie prawie wszystko. Pomijając lifemetalową biesiadkę w postaci otwierającego całość Abominated, to leciał praktycznie cios za ciosem. Venefices bajka. To znaczy tutaj nie było jakiegoś mega zaskoczenia, bo widziałem ich dwa miesiące temu, ale dobrą sztukę warto obejrzeć i po raz kolejny.
No a po nich wjechał Dragon ze starym setem. Tutaj nie miałem żadnych oczekiwań, bo nigdy zbytnio tego nie słuchałem. Za szczyla puszczałem sobie Turbo i Kata a Dragona to znałem tak, że kiedyś trochę poleciała
Horda Goga. W opór podobał mi się ten występ. Już nawet pomijając dwa numery Kata zagrane w hołdzie Romanowi (
Wyrocznia i
Morderca), to samo ich przyłożenie autorskimi numerami wytwarzało uśmiech na mojej mordzie. Żywiołowy, pełen pasji występ.
Hoho, a co zatem powiedzieć o Unpure? No pozamiatał mną ten występ, jeden z najlepszych tej edycji. Zespół znałem, bo znałem. W sumie to jeszcze mniej niż Dragona, bo kiedyś słuchałem jednego albumu (debiutu) i był to nędzny, sztampowy bleczor, jakich 162732 na świecie. Nie wiedziałem, że grają dalej, nie wiedziałem, że wydali nową płytę. I to na niej skupiał się zespół podczas występu. A ona, jak się okazuje (ale to napiszę więcej w wątku, żebyście mogli się zesrać o to, że napisałem tam o zespole, który zagrał super na Black Silesia Festiwal) jest zajebistym albumem! Dość, że dość odbiega od starszych nagrań, jest dużo bardziej ponura i thrashowa (czy to depresyjny thrash metal?

). I taki był ten występ. Ponury, mroczny i blackmetalowy, gdzie thrash ma bardzo dużo do powiedzenia. Poszedłem bez oczekiwań, a finał był taki, że nakurwiałem banią niczym pojebany przez calutki set.
Gehennah w sumie to meh. Obejrzałem całość raczej z kronikarskiego obowiązku, bo ani nie jestem fanem Venom, ani Motörhead a także Lemmy nie polewał mi na koncercie. Takie tam granko dla podpitusów rzucających puszkami z piwem na scenę, ale tak, żeby nikogo nie trafić, oczywiście ;]
Ale Cirith Ungol to dokurwił tak, że nie wiedziałem gdzie majtki włożyć. Kolejny z najlepszych występów imprezy. Jeszcze początek to jak Cię mogę, ale od trzeciego kawałka zaczęły się hity na hitach. Jak weszło
Krew i Żelazo i od razu po nim
Chaos Zstępuje, to obawiałem się, że na majtach z tyłu pojawi mi się brązowa kreska. Przerewelacja, a ręką to mi prawie odpadła od wywijania i wznoszenia pięści.
No i na zabicie na sam koniec został Adorior, na który ostrzyłem sobie zęby od kiedy koleżka przypomniał mi o nich na fejsie. Wiadomo, bo dupa na wokalu, hehe (ale też nie tylko, bo na scenie przy jednym kawałku pojawił się pewien interesujący gość

). Cycunie i te sprawy. To również było morderstwo, które z niekłamaną przyjemnością spędziłem pod sceną machając czerepem w rytm bestialskiego black/deathu z pomysłem na siebie. Dzicz i rzeź ze świetnym wokalem pani Jaded Lungs. No byłem pod wrażeniem, jak sobie perfekcyjnie poradziła. Oczywiście w tych momentach, gdzie nie robiłem wykrzywionych min do nieba wywijając łapami.
Dzień drugi? Tu już mniej kapel mnie interesowało, ale było miejsce zarówno na oczekiwane ciosy na japę, na nudę oraz na zaskoczenie. Ale po kolei.
Otwarcie dnia miało miejsce pod nazwą Dominance. Wszyscy mówili jakie to zajebiste, jakie jadowite, jakie uch ach a to w sumie taki tam black thrash. Można posłuchać, oczywiście, ale obesrywania się nie podzielam.
Oczekiwania miałem za to wobec Omegavortex. Uhuhuhu. Wjeżdża temat nie dla miękkich uszek, ani brzuchatych lifemetalowszczyków. Dziki, niesamowicie agresywny, pełen z lekka technicznego zakręcenia, mnóstwa zmian tempa i dynamiki nie burzącej struktur tego chaosu wyziew. Wiadomo, kolesie z Beyond, którzy zrobili coś jeszcze bardziej ohydnego. Czarna abominacja to akurat naprawdę pasujące do nich określenie. Stałem z rozdziawioną mordą patrząc na te otwarte bramy chaotycznego metalu śmierci.
Cruel Force. W sumie to nie znałem nawet z nazwy. Ktoś mi szepnął, żeby pójść i w sumie okej, chociaż nie wiem, czy będę tego słuchał w domu. Trochę speed metal, trochę black/thrash, ale zamiast pokurwienia, to był rock and roll i kowbojki. Jak leciało, to oceniam pozytywnie, towarzystwo skakało i biegało w kółeczko, ale nie wiem czy sam znalazłem tam odpowiednie pokłady tego, czego szukam.
Na pewno nie znalazłem ich na Massacre. Okej, zagrali energetycznie, nie na odjeb się, z pasją, ale co z tego, skoro dla mnie to muzyka dla starych i grubych metali? Zbyt dużo tu zabawy i radości z grania, a ja jestem ponury i robię grymas do zdjęć. Z radością przywitałem zapowiedź ostatniego numeru i nawet zaśmiałem się z walki z death metal posers, bo jakoś nikt nie proponował nikomu solówy, za to wszyscy skakali jak małpy na gumie.
Whiplash za to kompletnie i totalnie mnie zaskoczył. Na plus, oczywiście. Jakiż to był świetny, pełen niewymuszonej i zadziornej siły występ. Album
Power and Pain jest mi oczywiście znany, ale nigdy nie słuchałem go sam z siebie i z myślą o nakurwianiu łbem ile wlezie. A tutaj właśnie to robiłem. Obiecałem sobie przeprosić się z nimi po festiwalu, bo koncert, jaki dali na Black Silesii dał mi na koniec zastrzyk niesamowitej energii. Zajebiście dobry występ, pełen świetnych numerów.
No i zwieńczenie w postaci gościa na Grubym, czyli war metalowe Bloody Vengeance. Obleci, bez obsrania na totalnie mokro, ale w porównaniu z niektórymi ciosami tej edycji, to ciężko traktować mi ich inaczej, niż solidnego średniaka.
I co dalej? Ano, trzeba zapierdalać i wrócić do szarej rzeczywistości. Ale za rok znowu się spotkamy!