Dzień dobry, byłem na Summer Dying Loud!
Festiwal jak zawsze przekozacki, skład sympatyczny,. towarzystwo wyborne, alkohole pyszne.
Muzycznie dzień pierwszy rozkurwiły dwa składy: Mayhem i Antichrist Siege Machine. Mayhem świetny set, brzmienie, koncept występu. Przy takiej Starożytnej Skórze to myślałem, że mi się łeb urwie. Zdecydowanie najlepszy ich występ, jaki widziałem. Drugi z wymienionych zmiótł Kryptę swoim war metalem. Panowie we dwóch zmiażdżyli tak, że nie było co zbierać. Wojowane było pod samymi barierkami.
Ufomammut położony przez pierwszą połowę występu, problemy z nagłośnieniem wokalu i perki, przez co nie dało się tego słuchać. Za to druga połowa już dużo lepiej, chociaż tyle.
Wolvennest bardzo dobrze, jak zawsze. Bardzo dobre brzmienie, potężne i gęste.
Messiah okej, ale te nowe kawałki to od starych dzieli mega przepaść. Zupełnie inny zespół. Aż żal było słychać tej pierwszej części koncertu.
Smoulder również sympatycznie, charyzma i radość z grania Sary bardzo się udziela, jak się tego słucha i ogląda jednocześnie.
Anaal Nathrakh gówno przeokrutne. Untervoid nuda, ten saksofon to tam dla mnie pasuje jak chuj do ucha.
Przypomnę, że byłem na Summer Dying Loud.
Drugi dzień muzycznie mnie dużo mniej interesował, tam bardziej można było się skoncentrować na pozostałych dwóch scenach, czyli Gastro Stage oraz Parking Stage. Na pierwsze najlepiej wypadła pizza i browar Wąsosz. Świetne recitale. Na drugiej natomiast bimberek oraz rum dokonały destrukcji wątrób uczestników.
No ale tak serio, to ponieważ byłem na Summer Dying Loud, to o muzyce też coś napiszę.
Masacre - świetny, dokurwiony brzmieniowo i kawałkowo występ. W klubie kilka lat temu, na autorskim występie było tak samo dobrze, jak przedwczoraj. I również jak przedwczoraj calutki set było machane banią i wznoszone pięściami. W międzyczasie udałem się na Zlot Użytkowników Forum Prawne...eeee tzn forum Brutalland, które obejmowało degustację piwa oraz rozmowy o wielu sprawach ważnych i mniej ważnych, czego owocem poniższe foto.

Pozdrawiam panów ze zdjęcia oraz tych, których złapałem później/wcześniej, hail Santa!
A wracając do muzyki, to Borknagar niby okej, ale nie do końca. Same nowe kawałki, a przynajmniej tylko jeden zagrany znałem, mianowicie
Colossus. Vortexy śpiewały, reszta grała, no, ale w którymś momencie zaczynało to mulić i nużyć.
W Krypcie za to występował Koldbrann i jak naprawdę z wielkim sercem podszedłem do tego koncertu, tak nie da się o nim napisać nic innego, jak wtórne, czwartoligowe, pozerskie gówno z generatora. Do wora z takim graniem.
Na szczęście tego dnia grał jeszcze Godflesh. Kolejny występ z czołówki festiwalu. Pod każdym względem zajebisty. Masywny, opresyjny i negatywnie nacechowany. Głośny (choć mógłby być bardziej), miażdżący i z bardzo dobrą, przekrojową setlistą.
Streetcleaner,
Us and Them,
A World Lit Only By Fire,
Post Self - przedstawiciele tych materiałów mieli tam swoje miejsce. Totalnie ascetyczny, w porównaniu z Mayhem, koncert a równie zajebisty. Portki mokre.
No i dzień trzeci festiwalu, na którym byłem, przypominam, a nazywał się on Summer Dying Loud.
Aluk Todolo, skurwysyny i, niestety nieliczne, skurwycórki. Aluk kurwa Todolo. Rozjebał mnie ten koncercik na łopatki. 45 minut instrumentalnego transu, krautrocka, noiserocka, black metalu i Szatana. Pierwszy raz widziałem temat, jak koleś gra na swoim efekcie gitarowym niczym na klawiszach. Jedna, jedyna wisząca żarówka i Oni, grający ten odjechany set. Czapki z jebanych głów. Wznoszona pięść była, oczywiście, a jakże, jeszcze jak, w pierwszym rzędzie, jako największy fan
Po drodze do tego misteryjum miałem okazję zobaczyć świetne występy Chapel of Disease oraz Primordial. Jedni i drudzy stanęli na wysokości zadania, a nawet je przewyższyli. Angel of Ghouls to doskonała muzyka do tańca, wiecie? Flow mają nieziemski i do tego stopniowe dociążanie kawałków przez całość setu zagrało idealnie na korzyść. No i Primordial, które w końcu zabrzmiało świetnie, nie tak jak w jebanej Progresji lata temu. Setlista zachowawcza, ale zajebista, bo
Coffin Ships czy
Gods to the Godless zawsze świetnie jest posłuchać.
No i na koniec idealne zamknięcie festu. Powrót na scenę Obscure Sphinx i wygórowane oczekiwania? Żaden, kurwa, problem. Rozbite, zniszczone i rozstawione po kątach. Mega intensywny, dziki, w chuj emocjonalny występ. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego zakończenia imprezy. Brzmienie? Ło panie, żyleta i sto tysięcy ton. A Wielebna to ma, pierdolona, taki wygar w głosie, że nic tylko klęknąć. Jeszcze growle growlami, ale jak śpiewała czystym głosem, to aż mikrofon musiała trzymać kilkadziesiąt centymetrów od ust, bo jakby śpiewała na pełnej kurwie bezpośrednio w niego, to by chyba głośniki rozsadziło. Totalne K.O.!
No i to by było na tyle. Do zobaczenia za rok!