Płyta od piątkowej premiery poleciała parę razy, jest ciekawie.
Na pewno jest to coś innego niż wspomniana wyżej współpraca CoL z Bożenarodzenie czy Thou z Emmą. Mam wrażenie, że wymienionych projektach koncept na album jest wspólny i jeden konkretny.
Tutaj jednak mamy różnorakie melodie: Z jednej strony mroczne przyśpiewki w stylu Chelsea w akompaniamencie instrumentów smyczkowych, a nawet motywy lekko symfoniczne. Do tego parę kawałków z zaproszonymi panami na wokalach, które wprowadzają z gitarami klimaty surowego prog-rocka, rzadziej jakiegoś mrocznego grandżowego transu. Na dosypkę tu i ówdzie pojawia się Jacob z ekipą i przypominają regularnie, że Converge występuje na tym albumie pod swoją własną nazwą, więc klasyczne ciężkie motywy Converge (sprzęt + growl) też się pojawiają, lecz w zdecydowanie wolniejszym tempie niż na solówkach ekipy Jacoba. Gdyby ten album wyszedł miesiąc wcześniej to by mógł w pojedynkę z powodzeniem robić za oprawę muzyczną hipsterskiej imprezy halloweenowej gdzie na poczęstunek tylko wino i papierosy.
Te wszystkie ataki z trzech stron: Wolfe, Converge i gościnne czyste męskie wokale pod wspólnym szyldem naprawdę dobrze leżą. I z jednej strony nie pozwalają się nic uszom nudzić, bo motyw goni motyw, a z drugiej strony nie wiadomo do której szuflady wsadzić album. Może tak miało być.