2017 Silver Lining Music, JVC/Victor (Japan)
Mana Recording Studios, St. Petersburg, Florida
Trey Azagthoth, Steve Tucker, Erik Rutan
Poniższa, pośpiesznie skręcona pierwsza w życiu recka jest efektem chęci przyszłego skonfrontowania wstępnych subiektywnych spostrzeżeń z wnioskami do których dojdę po kilku miesiącach użytkowania najnowszego albumu Morbid Angel. Po za tym czysty satanizm i lans.
****** ****** ******

Niedawno sprawdzałem pliczki najnowszego Kingdoms Disdained w gównianej i niekoniecznie gównianej jakości, by po ich przyswojeniu w dniu premiery zmierzyć się z fizycznym zamiennikiem. Zastrzegam że porównań do IDI czy argumentów w jej kontekście, z jednym wyjątkiem nie będzie. Dzięki samemu Tuckerowi od samego początku wiedzieliśmy że usłyszymy bezlitosny śmierćmetalowy atak. Brak neoklasycznych miniatur Sandovala, po części gotyckich akcentów Vincenta wymusiły na Treyu pójście w czysty napierdol bo swoim techno pomysłom nie mógł już niestety ufać. Mądry chłop opamiętał się, zapukał do odpowiednich drzwi i w efekcie urodził pierwsze "powojenne" nagrania.
Podsumowując wstęp

Piłeś, soŕy Piles of Little Arms.
...jest całkiem dobrym otwieraczem. Formularze w brzmieniu, wokalu plus akcenty ery Covenant/Domination. Dwie solowe powitajki Treya, welcome back mdfkr. I już wiemy że chłopacy nie zapomnieli i wciąż potrafią jeździć na rowerze.
!!! ****** ****** ******
DEAD.
Klasyczne średnie tempo do ok 1min z motywem którego nie kupuję, potem klasyczna zawierucha... w której trochę się pogubili... Chociaż to rytmiczne popierdolenie w ok 2 i pół min, po skręcie wydaje się fajne, prawie jak w Portal.
??? ****** ****** ******
Garden of Disdain.
O proszę, Trucker mógł już jeździć tą ciężarówką za czasów mk. D... nawet C.
Mocarny motyw i klimat, chyba najsolidniejszy na płycie, ale przychodzi połowa kawałka a tam nic. 3/4 dalej nic... fajny riff czy melodia, ale może jakaś piosenka wokół niej..? Albo wielgaśne SOLO? Czasu i miejsca aż nadto
ok. 2min i 4min głęboko z tyłu coś słychać, jakaś gitara.... Nie, za cicho. Kawałek - przedłużacz. Łąka nie ogród. W sumie bardzo mocno ale miałko i pusto... bez sensu
??? ****** ****** ******
The Righteous Voice.
Wulgarny, intensywny i brutalny paniszment który można śmiało pomylić z jedynym od Nader Sadek. Powiedziałbym koncertowy rozpierdalacz z kilkoma zajebistymi riffami, pięknie rozpisany. Najbardziej wyrazisty utwór od lat?
!!! ****** ****** ******
Architect and Iconoclast.
Utwór który zastąpił jakieś intro czy experymento. Chaotyczne chuju muju bez wyrazu. Lejzi w chuj z rapowaniem jakimś...
Poniżej standardu MA. Solo ani nie wykwitło a już przekwitło i zwiędło.
??? ****** ****** ******
Paradigm Varped.
Covenantowy, blessedowy, z klimatem, z molestującym struny Treyem, WYKOŃCZONY. W przeciwieństwie do Garden wyraźnie do czegoś prowadzi. Klasa.
Do tego kawałka każdy już chyba zdąży zauważyć że Steve dobrze rapuje i wyje nie gorzej od Vincenta. Kawałek średniotempowy hipnotyczny, ładnie
!!! ****** ****** ******
The Piłkarz kurwa Pillars Crumbling.
To był chyba żart z próby pt. Formulatuary. W połowie to wszystko się rozlatuje nie? Nie czaję tego kawałka. Heavy Metal czy ostatnie albumy Napalm Death....nowy Cobalt, Jamajka? Tylko podskakiwać i jeździć na desce. A skoro było o piłkarzach... Pod koniec wyraźnie grają na czas...

For no Master.
Kolejna brutalniejsza przebieżka z dryblującym Treyem i mistrzowsko płonącym tempem.
Synteza najlepszej brutalozy Domination przeplatana prostszymi z pośród strzałów ery Formulas
!!! ****** ****** ******
Declaring New Law.
Na bank odrzut z IDI. Odrzut z IDI haha! I orientalne solo do umpa umpa a Tucker kurwa twardy deatmetalowiec też potrafi do techniawy. Moja Kulpa porfawor mdfr

From The Hands of Kings.
Zbudowane na trywialnym i pokracznym riffie. Na szczęście w 45sek następuje chwila ciszy, olśnienie i rozpoczyna się silniejszy wałek albumu, po wytrysku Azatota ok. 2min robi się ładnie, "zielono", "zebraniowo", by przypierdolić w końcówce mięsistą mazią kawazu "formułą" solową...
!!! ****** ****** ******
The Fall if Idols.
Mocne Dominajszynowe z jakimś deathcore zaśpiewkowym gwałtem w 3min.... ale bardzo szybko bum lava wypływa a Trey w niej odpływa... Wszystko jest cacy. Baj baj
!!!
K. To wciąż nieosiągalny dla wielu poziom i poważny death metalowy album. Słuchacze ubrutalnionego death powinni się z nim zmierzyć bo chłopaki z palcem w dupie produkują tego typu sprawy. Bardzo solidny kloc amerykańskiego death metalu. Album chyba nawet celowo wydany w okolicach Cannibali.
Dziękujmy szatanowi że znający zespół od podszewki, stary znajomy Rutan klepał ten krążek. Dzięki niemu morbidzi powrócili na lewą ścieżkę klarowniejszego , łatwiejszego do ogarnięcia brzmienia które ciężko nazwać zadowalającym, będącym jednak znacznie lepszym od Heretyka w którego sound wbijałem się wieki i wiem o wielu którzy się poddali. Dodatkowo wstępne założenia muzyczne ograniczyły wolność oraz niestety "objętość" akcji solowych Azagthotha który skoncentrował się na odtworzeniu groove i pary Covenant, Domination, Formulas. Płyta zyskała na intensywność ale zgubiła zupełnie najciekawszy jej element - gitarę solową.
Drugi kombatant, śpiewający bassista Steve Tucker wypełnił lukę wpływów F i późniejszych, oraz okazał się być, jest wszechstronnym woksem. Zresztą chłop nie miał wyjścia i rzetelnie odrobił prace domowe: głownie Covenant i Domination. Jego melodyjniejszym vincentowym zaśpiewom bliżej B i C niż wokalowi dzisiejszego Davida.
Nowy bembeniarz dodał bembenom życia i człowieczeństwa. Nóżka odpowiednio chodzi, morbidowo, blaszki też. Bliżej mu do diabła naturalnego Pete'a.
Muzycznie Kingdoms prezentuje fizycznie pokaźną liczbę nowych piosenek, odwołań do przeszłości oraz intensywnego wpierdolu. Album rysuje się masywnym cielskiem, bez ani jednego, klasycznego/charakterystycznego pktu zwrotnego czy miejsca na oddech. Krok w stronę intensywności i mocy Gateway... ale bez jakiegokolwiek przejawu geniuszu. Come back robią klasyczne melodyjki oraz ataki artyleryjskie totalnie z przeszłości. C do F. To akurat jest OK.
Pojedyncze kompozycje nie wybijają się ponad założone z góry ramy, zlewając album w lawę gęsta od różnej jakości riffów i myślę że jest to najbardziej lazy album Treya. Nie wysilił się w warstwie kompozytorskiej albo pomylił ilość kawałków na płycie. Obok genialnych jak zawsze zagrywek czy aranżacji, pełno wypełniaczy , nawet cienkich... Jednym zdaniem: Przez dziury wlatują szczury (a żyrafy wchodzą do szafy). 8-9 traków i było by w chuj poważnie. Z Dead, Garden, Architect, Pillars złożyć dwa kawałki. Wyjebać nadprogramowe przecież technotucker...

Morbidzi wrócili i pokazali że nie zapomnieli sygnatur z przeszłości. Popisali się także brakiem kreatywności, wyobraźni a album wydali na szybko i byle jak. W skali gatunku wciąż płyta zawodnk ale patrząc przez pryzmat bogów metalu czy zmieniaczy metalu... Ledwie jedno oczko lepiej niż Metallica czy Slayer. Na pewno lepiej niż wszystko od Deicide po Once upon the Cross....
Płyta może spokojnie nazywać się Entangled in Chaos Ha ha i wydana sto lat temu byłaby niezłym przejściem pomiędzy starym a nowym. A tak jest nijaka i zwyczajna jak kiełbasa.
Ocena:
6x !!!
3x ???
2x

Wódka z kiełbasom.
●●●○○ ****** ****** ******
••••• - Niezbędny w kolekcji. ••••○ - Można kupić. •••○○ - Można posłuchać. ••○○○ - Nie warte mp3. •○○○○ - Gówno. Nie dotykać!