Wyborna, choć raczej krótka, porcja psychodelicznego w swej barwie rocka z motocyklami i pustynnym krajobrazem w tle. Riffy płyną sobie zgrzebnie,
przypominając kolejnej generacji czym jest klasyczne pustynne gitarowe granie. Melodia niesie niczym pusta autostrada. Bas niezwykle miło wali
przesterem w uszy. Muzycy określają swoją muzykę jako slow-life motorcycle dad rock. Jest w tym oczywiście masa autoironii, ale w pewnym sensie dobrze oddaje to charakter tych dźwięków. Metalu też tu nie ma, ale dla fanów proto i hard rocka rzecz musowa.