
Po tym jak stulejarze, tęczowe kucyki na czele z jakimś chliporzygiem kręcącym sobie wąsa jakby spierdolił z końca XIX w., oskarżyły ten album o seksizm, musiałem go posłuchać. Lepszej reklamy zrobić muzyce nie można. Rżałem z tego "seksizmu" dobre parę minut, zastanawiając się, co powiedziałby na to Blackie Lawless z Wasp, muzycy z Sabire, czy innych zespołów grających heavy i thrash, gdzie dupy i seks to temat przewodni. Czekam, aż zostanie przekroczona kolejna granica i dojebią się do promowania alkoholizmu. No, bo przecież po piwie, to taki straaaaszny kac, a po marihuanie jest super!
Muzycznie porównania z Nocnym Kochankiem chybione. Za dużo tu t(h)rash owych wtrętów, sprawiających, że jest to muzyka znacznie cięża. Choć niestety nudna. Nie mieli pomysłu, nagrali coś, w dodatku nie jest to gatunek, za którym przepadam, więc wymęczyłem się strasznie podczas słuchania tego powrotu legendy. Chujowo im to wyszło, a kawałki o strzelaniu patelni Zosi przez Tadeusza rzeczywiście są czerstwe jak chleby, które wypłaca ludziom Hajasz ( serio tak się mówi na dawanie komuś wpierdol Jaśku? Strasznie mnie się ten zwrot podoba. "Wypłacać chleby"), co pewnie ww. tęczowych stulejarzy naprowadziło na trop Kochanka, który wciąż pozostaje chujowszy pomimo nieporadności Destroyersów w stworzeniu energetycznej muzyki, mogącej być dobrym podkładem pod teksty o szmulach, które jak widać, metalowy światek współczesny ceni sobie mniej od biesowych babochłopów. Nigdy by mi przez myśl nie przeszli, że taki dostateczny heavy metal wywoła taką gównoburzę. Do teraz uśmiecham się pod nosem.