Ciąg dalszy odświeżania, przypominania i nadrabiania tegorocznych albumów. Häxanu w sumie tak jak wcześniej słuchany The True Werwolf - może być, ale bez jakiegoś obesrania bawełnoświatów. Herxheim za to po przerwie wchodzi super. Wiadomo, projekt typa z Howls of Ebb, zatem prawdopodobieństwo dobrego materiału było wysokie. Nie jest to wspomniana formacja, ale i tak jest to zajebisty kawał przyczernionego, zakręconego z lekka death metalu.
Co dalej? Evaporated Sores. Zajebiste. Death/doom upiększony dark ambientami, noisami i innymi takimi. Świeża muzyka, pełna bardzo dobrych numerów. Z Dearth sprawa ma się ciut gorzej, niby jest to niezłe granie, ale kompletnie nie zostaje w głowie na dłużej, nawet po kilku tygodniach przerwy. Amerykańskie Impure z nową EPką też. Ale już Voreus błyszczy na tym tle swoim metalem śmierci. Pierwszy odsłuch zachęcił do zapamiętania nazwy i kolejnych sesji.
No i na koniec tegoroczny Adaestuo. Całkowicie niemetalowy, raczej rytualno-dark ambientowy. Nie taka muzyka tła jak nowy Beherit, bo o wiele mocniej przyprószona mantrami, krzykami, dźwiękami spoza wymiarów i jękami Hekte Zaren. I powiem Wam, że słucha mi się tego dzisiaj również o wiele lepiej niż ostatniego Beherita, że przy takich klimatach zostanę. Mroczny, niepokojący materiał, zachęcam do powtórnego sprawdzenia przez tych, którym nie pasował w momencie premiery.






