
Poznaję kapelę, którą mam nadzieję zobaczyć za niecały miesiąc, o ile oczywiście dożyję. Death metal ze Szwecji, który na szczęście nie brzmi jak typowy death z tamtego kraju, ponieważ takiego nie lubię. Ci Szwedzi są chlubnym wyjątkiem od reguły i poszli bardziej w stronę USA, za czem słychać tam dalekie echa wczesnego Autopsy. Całość utrzymana raczej w średnich, a miejscami nawet wolnych tempach, ale panowie potrafią też przypiwrdolić w blasty i zagrać fragmenty całkiem chwytliwego black metalu, ponieważ na tej płycie sprawnie poruszają się po różnych nurtach, nie trzymając kurczowo jednej stylistyki. A wszystko podlane punkowym sosem. Ma to może w ich zamierzeniu dać efekt komiczny, bowiem w warstwie, że tak powiem, ideowej to typowy jajcarski metal śmierdzi traktujący o truposzach, wyrywaniu wnętrzności oraz innych takich atrakcjach akwafluwialnych, jak kąpiele krwawe. Nadspodziewanie dla mnie dobre granie. Myślałem, że będzie o wiele gorzej i usłyszę jakieś trzecio- , czwartorzędne rzępolenie, a tu niespodzianka. Dobry gruz.