Ty to jesteś niewidzialny, bo Ciebie nigdzie na koncertach zobaczyć nie można


Ty to jesteś niewidzialny, bo Ciebie nigdzie na koncertach zobaczyć nie można
Stałem sobie spokojnie dosłownie 2 metry od barierek ustawionych przed sceną i popijałem piwo.Blind pisze: Ty to jesteś niewidzialny, bo Ciebie nigdzie na koncertach zobaczyć nie można![]()
Wędrowycz pisze: ↑rok temuPrzez ostatnie 3-4 dni słuchałem tylko leśnego pitolenia i związanych z nim ambientów i dark ambientów, ale ileż można, więc włączyłem sobie debiut Arkhon Infaustus. Jaka Zajebista jest ta płyta. Kopie w ryj.
Edit: zaś wieczorową porą mnie naszło na starocie rodzimej sceny BM, trochę z klimatów Temple Of Fullmoon i w podobie. Leciały więc pierwsze materiały Thunderbolt, Fullmoon, Legion, Swastyka, a za chwilę jeszcze Mysteries i Galgenberg.
Wędrowycz pisze: ↑rok temuAleż kolego @pitbull Arkhon Infaustus mimo iż na wspomnianym debiucie tłucze niemiłożebnie, czy raczej napierdala siarczysty black/death metal ku chwale rogatego, to jednakże jest on zdecydowanie bardziej finezyjny niż wypociny (ś)fińskich koleżków z Sargeist. Tym bardziej, że potem żabojady z każdym kolejnym materiałem się rozwijają, zaś Finowie zasadniczo stoją w miejscu cały czas.
Dalej leci Temple Of Fullmoon, Mysteries dokładnie
![]()
Teraz:Trilogie de la Mort is a work in three parts for anologue Arp synthesizer. The first third of the work, Kyema is inspired by The Tibetan Book of the Dead and invokes the six intermediate states that constitute the existential continuity of the being. Kailasha, the second chapter, is structured on an imaginary pilgrimage around Mt. Kailash, one of the most sacred mountains in the Himalayas. Koumé, makes up the last part of the trilogy and emphasizes the transcendence of death.
W Hejlołin katowałem Diamentowego dużo. Płyta z pająkiem jako jedna z nielicznych nie jest w pełni koncept albumem. Tylko kilka ostatnich numerów jest powiązana tematycznie. Trochę niedoceniana.
No i w tyym samym roku wyszła płyta Mercyful Fate. To pewno też odwróciło uwagę od płyty Kinga.
I za muzę, najlepszy ich album