Transplantacja wójków, to powrót do starej, amatorskiej Umbrtki, gdzie surowe brzmienie idzie w parze z frywolnym podejściem do kwestii wokali, co się na Wasze tłumaczy : chujowe brzmienie i darcie ryja bez ładu i składu. Ale jeśli ma się świadomość tego, że jest to zabieg celowy, wiadomo, że znów chodzi o nieskrępowaną zabawę muzyką, wykraczającą poza deklaratywne pierdolenie większości metalowców, którzy "grają dla siebie", jednocześnie dopieszczając swoją muzykę do granic możliwości. Czesi po prostu chcieli nagrać coś amatorsko, pokrzyczeć do mikrofonu i to zrobili. Że był to zabieg celowy, świadczą o tym kompozycje kawałków na tej płycie, które bynajmniej amatorskie już nie są. Prostackie napierdalanie w werble sąsiaduje tu z fajnymi tremolami, elektroniką, a nawet... solówkami na basie. Teksty raz wywrzaskiwane po prostu do mikrofonu, innym razem są czystym zaśpiewem. A teksty, jak to w muzyce Umbrtki, nie są tylko na doczepkę. Zanim się w nie zagłębie, muszę poczekać aż dotrze zaklepany już digibook z tekstami po czesku i angielsku we wkładce, ale już teraz mogę stwierdzić, że to na swój sposób pokręcona poezja, którą teraz mogę sobie bardziej wyskalować w kierunku dwóch współczesnych, posmodernistycznych poetów czeskich, Michala Ajvaza oraz Ivana Wernisha, u których komizm łączy się z tragizmem za pomocą bogatych opisów i języka niestroniącego od wulgaryzmów. Być może to tylko luźne, nietrafione skojarzenia, a może nie. Kto nie ogarnia idiomu muzyki Czechów, dalej będzie z nich szydził. Kto jakoś przetrawić potrafi niektóre ich płyty, od tej z pewnością się odbije, a ktoś taki jak ja ma już swoją płytę roku, hehe.