Death metal prosto z Pakistanu o nieco techniczno/progresywnym zacięciu.
Płyta dla fanów death metalu w tym mniej szalonym i bluźnierczym wydaniu. Mi nie podeszła aż tak dobrze, ale nie nazwałbym tych 38 minut straconymi.
Poranna dawka chaosu! Black/death metalowa nawałnica od Conduit of Chaos. Granie dla zwolenników takich grup jak Conqueror, Revenge, Blood Chalice, Archgoat, Blasphemy, Black Witchery czy Profanatica, także wszystko jest tutaj jasne. Diabeł, śmierć i zniszczenie wylewa się z każdego dźwięku i budzi lepiej niż kawa!
Dziś mniej lasu, a więcej miejskiej patologii
Peste Noire,Odraza,Lugubrum
There's something growing in the trees__Through time war prevails_____Wśród jeszcze żyjących kłamstw,
I think it's a different me________Thoughts fears cast aside_____Gnębiących ten Biały Ląd.. ____Face the consequence alone ____With honour - valour - pride
Kiedyś to się potrafiło zapierdolić bdb rodzimy black metal na odpowiednim poziomie Miło powrócić po latach do tego materiału. No i oczywiście propsy dla Tomasza J. który to kładł wokale na tymże materiale. Przy okazji nie omieszkam mu zresztą wspomnieć o tym.
Split dwóch izraelskich hord, czyli Barbaric Howler i Cosmic Conqueror. Chłopaki miażdżą okrutnie i nie pierdolą się w tańcu. Zarówno Barbarzyński Wyjec, jak i Kosmiczny Zdobywca nakurwiają smolisty, okraszony sowicie gruzem Death/Black.
A mi wpadł w gust ostatnio brytyjski synthwavewoy duet Gunship - powstali w 2014 r. B. dobre granie, kolejny zespół, który relaksuje i wciąga w inny świat - zupełnie jak brytyjski Cannons. Polecam próbkę.
Do tego jeszcze Carpenter Brut - trochę cięższa? odmiana tego grania. A tu próbka ich duetu.
Klepnięte z preorderkiem GBK i BaN na FT, więc póki co jeszcze z bandcampa. Przezajebisty materiał greckiego BM o ghulach jedzących zwłoki, czyli coś pod "Zmorojewo" Żulczyka, które właśnie czytam.
Piękna muzyka. Zasadniczo uważałem zawsze, że dark jazz to muzyka nocy, ale jednak o poranku wchodzi również idealnie. W przypadku debiutu The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble mamy też jednak sporo elektronicznego klimatowania w trip hopowym stylu.
Trzeci i ostatni album studyjny grupy z Olsztyna uznawany jest za ich najlepsze dokonanie. No bo i zmajstrował go skład, który mówi sam za siebie. Docent na garach jak zawsze kapitalny. Jacek Hiro ze swoimi sześcioma strunami też. Może Mauser i Novy nie budzą dziś już takich emocji, ale wtedy to byli pierwszoligowi muzycy, których etat w VADER tylko podsycał zainteresowanie wszystkim co nagrają. Masa tu dobrych solówek, poważnej (a przy tym pomysłowej) riffowni i cudnego bicia oraz patentów na blachach. Materiał mimo upływu lat wciąż brzmi mięsiście i mocarnie.
Szkoda, że z oczywistych przyczyn DIES IRAE odeszło w niebyt i nie ma większych szans na powrót. Ciekawe co jeszcze mogliby zaprezentować...