TITELITURY rok temu
Nie chce mi się czekać na nowy Krolok, prawie połowa ostatniego miesiąca, więc podsumuję już teraz to, co tam mi się szczególnie spodobało. Zacznę od rodzimego grajdołka i tutaj niewatpliwie wydarzeniem jest wznowienie demówek Mysteries z ponoć lepszym brzmieniem, czego jeszcze nie wiem, ponieważ listonosz się opierdala. Klasyczny ten black metal, którego dotychczas mogłem posłuchać sobie tylko z komputera, trafił wreszcie na cywilizowany nośnik, używany przez białych ludzi. Trochę mu to zajęło, bo prawie lat 30, ale jak to się mówi, lepiej późno, niż wcale. Idąc dalej, ten rok w polskim metalu bezapelacyjnie należy do Piątego, który powróciwszy po paru latach milczenia, znów pokazał klasę. Kataxu oraz Sunwheel nie mają dla mnie równych w tegorocznym zestawieniu. Obu albumom w zasadzie nie mogę nic zarzucić; wszystko dopięte na ostatni guzik, kompozycyjnie znakomite. Sunwheel przestał być projektem jednoosobowym, co ewidentnie słychać. Ta płyta urywa nogi przy samej dupie, więc powtórzę tu po raz setny, że specyfiką polskiej sceny BM jest to, że NSBM grają u nas lepszy od tego grzesznego. Nie wiem tylko, co kierowało muzykami, żeby wydać to u Ukraińców. Mam nadzieję, że nie postępujące spedalenie nadwiślańskich metalowców.
Idąc dalej - zagranica. Długo, długo nic, ucho lekko drgnęło przy Yothis Ira oraz Wode, ale na dłuższą metę, to albumy nudne jak OS DM polecany przez Hajasza. Pół roku trzeba było czekać na cos ciekawego, po czym jebło jak gromem z jasnego nieba i posypały się prawdziwe sztosy. Powrócił Vulture Lord z albumem lepszym od poprzedniego. Energia z niego leje się strumieniami, masa chwytliwych riffów, teksty nie przebierające w słowach, hehe. Oni ciągle chyba czerpią z pomysłów śp. Nefasa i w sumie krążek ten mógł ukazać się pod szyldem Urgehal, ale chuj z nazwą. Muzyka jest przednia i nie mogę się nasłuchać. Pozostając w Skandynawii, nie zawiódł lecz zaskoczył Ofermod. Zespół powrócił do formy po nieudanym poprzednim albumie, po którym zdaje się coś było mówione o rozpadzie. Na szczęście grajkowie wrócili do studia, pomodlili się do tych swoich thelemadiabełków, czy co oni tam sobie wymyślili do wierzenia, po czym odjebali konkretny kawałek materiału, łączący szwedzką melodykę z siarczystym blackmetalowym wpierdolem. Dla mnie zespół powrócił z martwych i znów jestem fanem. Jedziemy dalej, przeskakując Bałtyk, ale pozostając przy Germanach. Oczywiście Baxaxaxa. To, co najlepsze ze złotych lat 90. plus wczesny Samael, stworzyło mieszankę wybuchową, która nie podobać może się tylko kompletnym dziwakom. Materiał doskonały w każdym calu, gdzie nie ma ani jednego zbędnego dźwięku. I pomyśleć, że zawsze pomijałem ten zespół scrollując ofertę sklepów internetowych, myśląc sobie, że taka nazwa gwarantuje muzykę przez debili dla debili tworzoną, przy której nawet Black Witchery brzmi dobrze. A tu chuj, wyszło moje pozerstwo. Czechy, to nieznana mi do tego roku, kolejna perełka tamtejszej sceny, czyli Naurrakar i jego Uranfaust. Dużo materiałów na koncie nie mają, ale każdy ma coś w sobie, natomiast ten najnowszy jest wspaniały. Pokręcone ( ale nieprzesadnie ) zagrywki, agresja, no nie sposób się przy tym nudzić. Brzmienie tylko trochę spierdolone, ale jestem to sobie w stanie wyobrazić nagrane bardziej profesjonalnie i o mamo, jaki to świetny materiał. Konkretnie dojebał też słowacki Cresset, który nie odkrył swoim pierwszym pełnym materiałem Ameryki, ale po prostu zagrał brutalny black/death tak jak powinno się go grać, bez zbędnego gruzowiska, silenia się na jakąś oryginalność, mieszania tego z noisem. Po prostu i aż świetne kawałki. Nic dodać, nic ująć. Serbia natomiast, to moje tegoroczne odkrycie kolejne ( zawdzięczam je labelowi Suleckiego ), Godcider. Spiritus Movens tego zespołu, czyli Sicarius, człowiek chyba bardzo pozytywnie nastawiony do świata, bo dodał mnie na fejsie do znajomych, kiedy tylko napisałem gdzieś, że podoba mi się jego muzyka i ciągle wrzuca zdjęcia serbskiego jedzenia, wyemigrował z głębi Rosji do Serbii i popełnił był "Mrakobesje ili Smrt", co się na angielski tłumaczy "Obscurantism or Death", fenomenalną epkę, zaweirającą muzykę, która doskonale określił @Vexatus w temacie o tej kapeli jako "przebojowe riffy". To tylko epka, jeśli kolejny album będzie utrzymany w podobnym tonie, to urwie łeb. Pozostałe wydawnictwa też zajebiste. "World Gulag" ściągam wraz z koszulką z Rosjii za Uralem, ma dotrzeć w styczniu ( półtora miesiąca ), ciekaw jestem czy dotrze, czy wyrzuciłem 160 zł w błoto. Jednak dla muzyki Godcider warto zaryzykować. Kończę na południu w Grecji, gdzie tamtejszy Cult of Eibon nagrał wielki hołd dla najlepszych lat greckiej sceny. Podobnie jak w przypadku Cresset, nie ma tu nic wyjątkowego, jest jednak rzemiosło na doskonałym poziomie, a to już wystarczy, aby wybić się ponad przeciętność. Masa melodii, nastrój jak miód wylewa się z odtwarzacza podczas słuchania tego krążka.
Ten rok należał także do Kama Lee oraz jego death metalu. Sorry, ale te Wasze brzmiące na jedno kopyto zespoliki gówniarzy zabierających się za granie na modłę starych wyjadaczy są bardzo mdłe przy rojącym się od świetnych riffów Inhuman Condition oraz świetnym powrocie Massacre. Te dwa zespoły, to jedyne, co w tym roku spodobało mi się w metalu śmierdzi i jakoś wybijało w moim mniemaniu ponad przeciętność takiego grania. Szczególnie Inhuman Condition. I to by było chyba na tyle, Kochane Metale. Kończy mi się perfumowana berbelucha pita za zdrowie konesera takich trunków Hajasza, więc idę po dolewkę, a jeśli coś mi się przypomni, to jeszcze dopiszę. Chociaż i tak nikt tego nie przeczyta, bo to i oczy bolą i chuj kogo interesuja płytkie wynurzenia jakiegoś randomowego kolesia z drugiej strony kabla, ale przyjemnie było popisać, posłuchać przy tym metalu i sobie wypić perfumowaną wódkę z colą.
Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo.