Nie no myślę że jakby sobie rozpisać najlepsze płyty, to
Norwegia totalnie masakruje całą resztę, bo tam jakichś demosów i epek nawet miliard powstał na najwyższym poziomie. Folki, vikingi, symfoniki, awangardy, odjazdy w jazz, ambienty. Pojedyncze strzały w stylu
Kvist,
Strid i oczywiście największe gwiazdy gatunku. A nad wszystkimi niepodzielnie króluje
Dimmu Borgir. Swoją drogą ostatnio
ICS Vortex się nabijał z nowych płyt
Dimmu w wywiadzie.
Z moich ulubionych to zdecydowanie
Francja i mam wrażenie, że tam się jako tako ten kvlt black metal z true norweskiego lasu zachował jeszcze, tylko do tego taki francuski dekadentyzm doszedł, co dało intrygujący efekt - taki jednocześnie wisielczy egzystencjalizm i ostateczne oddanie się rozpuście co ciekawie rozwija samotniczy nihilizm norwegów. (Proszę się nie przypierdalać, sam do końca nie wiem, co napisałem).
Najważniejszy zespół blackowy nowego millennium -
Deathspell Omega i inne bardzo istotne kapele dla rozwoju gatunku -
Blut Aus Nord,
Arkhon Infaustus,
Antaeusy i
Aosothy, cała ta satanistyczna banda. I oczywiście absolutna klasyka w postaci nielicznych udanych nagrań
LLN, niesłusznie kwestionowana

No i kurwa Kommando Peste Noire.
Szwecja ma parę fajnych kapel, ale te najbardziej znane nazwy to raczej gówno. Najlepsze
Arckanum.
Finlandia nie jest mi jakoś mocno znana, ta bardziej aktualna ich scena przynajmniej, bo
Impaled Nazarene wiadomo - mistrze, a
Barathrum też zajebiste na bardzo wielu albumach. No i na
Beherit złego słowa nie powiem.
Horna i tym podobne zespoły jak dla mnie pozbawione własnego charakteru, nie lubię wtórnego blacku, bo przecież ten gatunek daje w zasadzie nieograniczone możliwości komponowania.
USA to raczej bieda, choć wiem, są fani. Dla mnie z tego kraju zdecydowanie najlepszy jest
Grand Belial's Key, bo to jest szlagier w chuj i morda uhahana przez długi czas.
Leviathany i
Xasthury mam raczej w dupie.
Niemcy biedny black mają od zawsze chyba,
Moonblood to pewnie moja ulubiona kapela stamtąd z blackowych klimatów (nie mówimy o graniu w stylu
Necros Christos, bo to wiadomo - rozkurw 100%).
Nargaroth dodatkowo wiarygodności sceny nie podnosi.
Nagelfar mocno wyjebany, teraz
The Ruins of Beverast spoko, ale nigdy nie pokochałem.
Absurd parę rzeczy git, ale fanem raczej nigdy nie zostanę.
Polska moim zdaniem trzecia najlepsza scena, ale do mnie jakoś zajebiście trafiają takie tytuły jak
Welowie Gontyna Kry,
Hunger of Elements Kataxu czy
Moonlight Christ Agony, żeby daleko nie szukać. Te pomorsko-mazurskie granie też mnie jakoś za serce chwyta, bo niezliczone godziny w mazurskich lasach nad wodą sam spędziłem. Także jakoś do mnie i te
Sacrilegium i
Lux Occulta czy i
Hefeystos, albo już nawet nie wspomnę o jakichś obiektywnie chujowych polskich paganach pokroju
Starej Pieśni,
Pioruna,
Wojnara i tak dalej. Coś w tym jest jak dla mnie zaklętego.
Nie wiem, może o jakiejś wykurwiście ważnej scenie zapomniałem?
EDIT: KURWA GRECJA