TITELITURY tydzień temu
Pewnie. Ja też kiedyś dostałem taki list - w podstawówce. Na walentynki. Zdziwiony otwieram skrytke pocztową na klatce, czytam, a tu jakaś dziewczyna wyznaje miłość. Dodatkowego smaczku miało to wszystko, bo przecież dziewczę musiało się postarać i znaleźć mój adres. Szybko jednak los sprowadził moje marzenia o tajemniczej adoratorce na ziemię, ponieważ gorące wyznanie miłości ( choć to była 6. klasa, więc jeszcze bez oferty pozbawienia cnoty) kończyło się słowami "Kocham cię Marcinie". Spojrzałem więc jeszcze raz na adres i okazało się, że wszystko to efekt pomyłki listonosza. List miał dostać mój podwórkowy kolega mieszkający pod tym samym numerem, ale w klatce obok. Cóż mogłem zrobić? Odniosłem mu go, a że akurat miał wolną chatę, to obejrzeliśmy film z Teresą Orlowski.
To był jedyny list walentynkowy jaki w życiu dostałem, nie licząc tych dla jaj, które sobie wysyłaliśmy z kumplami z klasy w liceum.
Prawie jak Kalibabka, prawie jak Inferno.
In torment, in hell.
Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo.