Wpadło trochę Biedronek i Lidlów na plackownikach, mogę się zatem uraczyć, bo dawno nie słuchałem. Jak tylko wyhaczyłem okazję, to od razu rzuciłem się do odświeżenia, to co miałem, to z CD a to, czego nie miałem to z internetu. No ale teraz duże krążki już na kwadracie, to można zrobić wieczór z morskim potworem.
True Traitor, True Whore to ciągle brzmiący w duchu i atmosferze dokonań Wresta materiał, jednak już nieco łagodniejszy, z bardziej rozlanymi plamami melodii, przestrzeni i spokojniejszych dźwięków. Niezmiennie jednak trzyma poziom no i ciągle udoskonala i modyfikuje swoje granie. Kilka lat później zwraca się bardziej w kierunku death metalu, ale to już temat na osobny wpis.
To monstrum za to mnie z.m.a.s.a.k.r.o.w.a.ł.o. Gęsty, nienawistny black metal, w odpowiednich momentach wjeżdżający z doskonałym ambientowym i dark ambientowym wyciszeniem i jeszcze większym zaciemnieniem, by za chwilę znowu rozkręcać narastający trans, chaos i kolejny wybuch pogardy dla całego życia. Absolutnie świetny klimat ma ten album, za każdym razem jak do niego wracam, to nie posiadam się ze zdumienia, jak idealnie wręcz Wreścik umieścił w godzinnym materiale taką dramaturgię, tak fajnie zaaranżowane pomysły, które się w ogóle nie rozjeżdżają i twardo trzymają pion.
Poważnie, jeśli ktoś odpadł po debiucie czy demach (skądinąd również bardzo dobrych, moim zdaniem, choć oczywiście nie tak dobrych jak późniejsze nagrania) to zachęcam do zrewidowania stanowiska, bo może się ostro zdziwić. Jedna z najlepszych płyt USBM a w sumie nie wiem czy nie najlepsza. Pierwsza trójka zdecydowanie.