#4
TITELITURY 6 lata temu
Cóż rzec ? Jaki jest koń, każdy widzi na okładce, choć warto mu zajrzeć w zęby. Srogie foty na śniegu i biało - czarny kapitel ciała, głowa oraz ziemskie to naczynie brudu zakute w domowej roboty pieszczochy, naprowadzają nas na muzykę tego jednoosobowego horda, muzykę do bólu wtórną w konwencji wyświechtanej jak gniazdko syfiitycznej kurewki, chędożonej często gęsto przez żołdaków Karola V podczas Sacco di Roma. Ona ma jednak siłę, ta muzyka, choć jak wielką, zależy już od indywidualnych sympatii słuchającego. Mnie ujęły za mosznę te wolniejsze momenty, a jest ich całkiem sporo, no i oczywiście klawiszologia. Pitu - pitu na keybordzie Casio jednak nadal mi robi dobrze przez uszy, jeśli tylko polega na dość nieskomplikowanym przyciskaniu klawiszy. Vargnav pada niedaleko Evilfeast, jeno jest nieco żywszy, mniej melancholijny i bardziej cukierkowy. Znaczy to, że nie oferuje słuchaczowi niczego wybitnego, ale też nie nudzi go, no przynajmniej niektórych nie nudzi. Jak jużem rzekł, to udany debiut, płytę na pewno kupię jeśli trafię na nią podczas moich peregrynacji po stronach distr i wytwórni. Ale też jakoś specjalnie nie będę o to zabiegał.
Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo.