The Meads of Asphodel - zajebisty zespół! Bardzo dużo ich słuchałem aż do ukazania się "Running Out of Time Doing Nothing", którym Meadsi chyba po raz pierwszy sprawili mi zawód. Po dwóch znakomitych, prawdopodobnie najlepszych albumach w ich karierze, wypuścili coś, co kompletnie do mnie nie dotarło. Być może za mało czasu na niego poświęciłem, ale trudno było mi zmuszać się do słuchania czegoś, co mnie w ogóle nie angażowało. Ciągle sobie obiecuję, że kiedyś jeszcze wrócę do tego albumu i spróbuję się z nim zmierzyć. Może fakt, że napisałem posta w tym temacie będzie dobrą okazją do kolejnego podejścia. W zasadzie teraz słucham sobie po raz pierwszy epki "The Voiceless Dust of Ages", która mi kompletnie umknęła w momencie jej premiery. Bardzo spoko materiał.
Uwielbiam też starsze materiały The Meads. Debiut to był zupełnie inny typ muzyki - prosty, raczej jednowymiarowy i znacznie mocniej osadzony w średniowiecznych klimatach. W zasadzie, to zmiana stylistyki The Meads na odważniejszą, bardziej złożoną i nieprzywidywalną zbiegło się z odejściem z zespołu Jaldaboatha/Mr Foga - ponoć głównego kompozytora w ówczesnej inkarnacji zespołu. Jaldaboath od tamtego czasu daje upust swojej rządzy tworzenia muzyki (lub grafomanii - jak zwał, tak zwał) tworząc liczne projekty ponad te, w których już w momencie rozstania się z The Meads miały na koncie wydawnictwa. Okołośredniowieczne klimaty pojawiają się też w jego eponimicznym projekcie, tyle że w znacznie luźniejszej i mniej poważnej formie. Z jego innych tworów warto wspomnieć o Ewigkeit, The Bombs of Enduring Freedom czy Old Forest. Był też wokalistą na dwóch comebackowych, ale IMHO zupełnie niepotrzebnych płytach In the Woods. Generalnie - człowiek orkiestra.
Lata temu miałem okazję rozmawiać z nim kilka razy online. Jako fan The Meads zapytałem dlaczego rozstał się z tym projektem. W toku rozmowy dało się wyczuć, że jego nastawienie do dawnego kolegi (Metatrona) było niezbyt przyjazne. Na pewno nie wspominał okresu grania w TMoA jako najlepszy okres w swoim muzycznym życiu. Stawiał się wtedy w roli tego poszkodowanego, a Metatrona jako "tego złego" autorytarnego lidera, który potrzebował ludzi w zespole tylko po to, żeby mu pisali muzykę do tekstów, bo sam komponować ani grać nie potrafił. Do tego jeszcze doszły historie z epką "Jihad", którą Fog uznał za swoje dzieło, a nie The Meads i wydał ją w swoim labelu już po opuszczeniu Meads i bez porozumienia z Metatronem oraz sporo innych dziwactw i najprawdopodobniej wyssanych z palca idiotyzmów. Generalnie uważam, że Fog podkoloryzował całą historię i starał się przedstawić siebie w znacznie lepszym świetle, niż to faktycznie miało miejsce. Nawet jeśli jednak nie rozminął się z prawdą w temacie osoby Metatrona i jego instrumentalnej postawy wobec innych muzyków w zespole, to w sumie i tak ma to nijakie znaczenie. James Tait - następca Foga od 2003 roku nieprzerwanie gra w zespole i na obecną chwilę może pochwalić się udziałem w komponowaniu czy wręcz mienić się jedynym autorem kilku naprawdę znakomitych krążków i epek, biorąc pod uwagę, że historia opowiedziana mi przez Foga była bliższa prawdy niż początkowo sądziłem.
Wracając do samego The Meads, to zawsze robiło na mnie niesamowite wrażenie, że Huw Lloyd-Langton i Alan Davey - muzycy przez lata związani z poteżnym i legendarnym Hawkwind znaleźli wspólną nic muzyczną z, co by nie mówić, ekstremalnym zespołem, który zaczynał swoją działalność w momencie, gdy Hawkwind miało już bardzo spektakularną listę muzycznych dokonań. Bardzo lubię Meadsowe interpretacje Hawksów. W ogóle uwielbiam ich zamiłowanie do robienia coverów, bo w większości są one udane, chociaż trafiają im się czasem bobki w postaci chociażby "Refuse/Resist" Sepultury czy "You Really Got Me" The Kinks. Być może jest takich syfków więcej, ale ponieważ wielu z przerobionych przez nich piosenek nie znam w oryginale, ciężko stwierdzić jak bardzo się z nimi rozminęli.
Na koniec jeszcze kilka słów o tematach poruszanych w tekstach czy szacie graficznej wydawnictw The Meads, bo jest na pewno wyjątkowa. Bardzo mnie zawsze intrygowały te ich apokryficzne i bliskowschodnie klimaty, chociaż przyznaję się, że zwyczajnie brakuje mi wiedzy na ww. tematy, żeby móc nacieszyć się tekstami Metatrona w pełni. Pamiętam, że kiedyś podjąłem się przeczytania i zrozumienia opracowań autorstwa Metatrona dotyczących konceptów lirycznych "The Murder of Jesus The Jew" oraz "Sonderkommando". Nie przebrnąłem ani jednego ani drugiego. Kodeksy krótkie nie są: ten dotyczący "Sonderkommando" ma ponad 50 stron, przy czym we wstępie jest powiedziane, że jest on bardzo zwięzły i nie tak szczegółowy jak ten do "The Murder..." - lektura raczej nie należy do lekkich czytadeł do poduszki. Wrzucam link do obydwu, może ktoś z forum zainteresuje się tematem:
https://metatronhq.com/metatrons-codices/
No i proszę - pisząc tego przydługawego posta przeleciał cały ostatni album i nawet mi się teraz spodobał

Chyba będzie w najbliższym czasie wchodził częściej na playlistę. Wygląda na to, że potrzebny był odpowiedni moment na tą płytę.