Od jakiegoś czasu dość regularnie słucham Emperor, zresztą to dość zabawna sprawa - za bardzo nie lubię tej kapeli, ale uzbierała mi się cała dyskografia jeżeli chodzi o pełne płyty studyjne. No i generalnie lekko mi się przewartościowało.
Kiedyś lubiłem debiut. Jak takiego debilka trochę, jak takiego chłopca co gra w M jak miłość brata mroczka. Że to takie wsiurskie melodyjki, trochę jak piosenki na gwiazdkę. Słuchanie tego przypomina trochę zimowy krajobraz, wieczór, kominek i dziadek opowiadający wnuczkom straszne historyjki w stylu bajki Czerwony Kapturek. Tyle, że kiedyś jakoś mi się wydawało, że te piosenki są infantylne, ale fajne. No cóż, dziś już niczego fajnego w nich znaleźć nie umiem, a i nie umiem się wczuć w pięcioletniego chłopca zasłuchanego w "z popielnika na Wojtusia".
Anthems i IX trochę mi podskoczyły. Potraktuję je wspólnie, bo dla mnie są dość podobne. Kiedyś nie mogłem ich słuchać kompletnie, dla mnie to tam zostało mnóstwo tego infantylnego klimatu, ale pojawiły się też znaczące ambicje na SZTUKĘ. Tzn takie ambicje były już na debiucie, ale tam ograniczały się do atmosfery, a tu już wychodzą ambicje na komplikowanie aranży. I nie jest to takie złe jak zapamiętałem. Niektóre patenty są spoko, od innych zęby bolą. Na Anthems więcej tych stomatologicznych problemów się pojawia, na IX nieco mniej. Ale po jednej i po drugiej nie chciało mi się do nich wracać, choć po paru tygodniach IX trochę kusi, żeby jeszcze raz do niej przysiąść.
Prometheus dla odmiany zawsze lubiłem i lubię nadal... ale dziś lubię ją nieco mniej

Mimo to w ciągu ostatnich dwóch tygodni posłuchałem jej pewnie z 10 razy. Nawet nie dlatego, że tak mi się podoba. Bardziej dlatego, że jest w niej coś jednocześnie pociągającego i irytującego jednocześnie. Po raz pierwszy w Emperor umiejętności dogoniły ambicje. Płyta pod względem kompozycji, techniki, aranży jest doskonała. Utwory są wielowarstwowe, dopracowane harmonicznie, tak po prawdzie gdyby przearanżować to tylko na instrumenty symfoniczne, to wyszłaby płyta z taką neoklasyką, czy może bardziej nawiązującą do romantyzmu. Ale... poziom patosu jest tutaj wręcz niesamowity. Może mógłby być łatwiejszy do strawienia, gdyby jeszcze mocniej ograniczyć elementy metalowe. Emperor na czwartej płycie to praktycznie muzyka ilustracyjna, koncept album nie sprowadza się wyłącznie przecież do tekstów, ale dźwięki wizualizują to co się dzieje. A dzieje się cały czas i to bardzo intensywnie. I mam wrażenie, że cała historia jest raczej marvelowską historią o superbohaterach, którzy cały czas napierdalają się jak źli. Jakbym oglądał niezwykle efekciarski film, do którego ktoś po prostu zrobił niezwykle dopracowaną muzykę. No chwała im za zrobienie muzyki do konceptu, historię opowiedzieli muzyką znakomicie - szkoda tylko, że ta historia mogłaby być lepsza.