Hajasz 3 lata temu
Kiedy Metallica wydała black album po pewnym czasie wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że nowy album musi być inny bo tego się nie da przebić i jak sobie to dzisiaj wspominam to widzę, że wszyscy mieli rację. Następca czarnego albumu co było do przewidzenia nie przebił popularnością tamtego albumu ale zaczął powoli staczać Metallicę w dół równi pochyłej aż do płyty St. Anger, która miała zawierać najlepsze numery właśnie od czasu czarnego albumu. Finalnie album okazał się delikatnie mówiąc koszmarną pomyłką pomimo włożonej kasy na studio, promocję, wideo w San Quentin i inne bzdety.
Czemu w temacie o Mayhem wspominam o innym zespole na M ? Bo po wydaniu płyty Daemon oba te zespoły mają wspólny zbiór mimo, że gatunkowo nic ich nie łączy. Ktoś tam wspomniał, że Mayhem nagrywał zajebiste albumy, kiedy dzieliła je spora odległość czasowa i jak tak popatrzeć to jest w tym sporo racji bo Wielka Deklaracja wypleniła z obozu fanów zespołu wszystkich pseudo pink metalowców, którzy tak ochoczo powrócili do łask na cieniutkiej Chimerze i marnym Ordo Ad Chao. Siedem lat później ta sama hołota dostaje potężnego szlaga za sprawą Esoteric Warfare kolejnego albumu, który odsiewa pink metalowych ragnarów i innych ciulów, którzy nie rozumieją co to The True Mayhem. Mija pięć lat i niestety ale całe to mrowisko znowu otacza Mayhem nazywając siebie dumnie black metalowcami. Daemon jest dokładnie jak St. Anger bo miał zawierać wszystko co najlepsze w karierze Mayhem i kiedy słucha się go podświadomość karze ci chwalić ten album, szukać w nim ukrytych smakołyków no bo to przecież Mayhem ale z drugiej strony kiedy wstajesz po przesłuchaniu Daemon'a to czujesz jak ci rzadki kał cieknie po nogach. Zaraz, zaraz nie tak miało być. Nie czujesz tego jak ci cieknie.
Ta płyta to rzadka sraka praptaka z płaskim brzmieniem jak nowa patelnia teflonowa mojej żony, z kawałkami tak zwykłymi jak na poziom Mayhem, że aż mi wstyd kiedy widzę logo na swoją drogą najlepszym elemencie płyty czyli okładce i tak powtórzę się jeszcze raz mocno w stylu Behemoth.
Album trwa godzinę i chyba tylko ludzie z Century Media, którzy pilnowali w studio aby nic nie wymknęło się ich kontroli wiedzą dlaczego. Daemon jest jak St. Anger ma dawać kopa a powoduje znużenie i ziewanie. Janek mówi, że trzeba się skupić bo tam sporo artefaktów jest do odnalezienia. Tam nic nie ma!!!
Zwykle riffy jakich słyszałem wiele, bas tak standardowy, że prosty motyw grany przez Primus wydaje się szczytem nie do zdobycia. Klawisze!!!
Kurwa black metal zdechł ponownie będąc martwym skoro w Mayhem są klawisze, nijakie loopy, sample itp., które chyba odgrzebali z pierwszych jeszcze nieudolnych prób na Wielkiej Deklaracji. Jedyne co warte jest poświęcenia tej godziny dla tej płyty są świetne partie perkusji. Tak, ten album to absolutny popis Hellhammera, który potrafi zaciekawić kiedy gra szybko i wolno tak, że słucha się tego z rozdziawioną japą. Wielkie brawa za to się należą bo taki sam stan rzeczy był na behemothowej Evangelion, który to album pomimo zajebistych czterech pierwszych kawałków dalej okazał się kompletnie nijaki i tylko granie Inferno sprawia, że warto posłuchać. Na Daemon jest dokładnie to samo. Nie znajduję na tym albumie nic co zabija. To już nie jest The True Mayhem. Teraz to The False Mayhem. O właśnie podświadomie wyczuwam, ktoś skończył słuchać ten album i wstając z uśmiechniętą japą kompletnie nie czuje zalewającej go sraki przeciętności.
GRINDCORE FOR LIFE