Od kilku dni codziennie słucham
Krew Za Krew, dosłownie, ta płyta wciągnęła mnie jak czarna dziura. Od premiery stopniowo, powoli dawałem się wkręcić w klimat, ciągle coś mnie do tej płyty wołało i im więcej leciała (nie 40 razy w dwie doby, rzecz jasna

), tym lepiej ją odkrywałem. W tzw międzyczasie zobaczyłem na żywo i choć, tak jak pisałem wyżej, jest to według mnie muzyka na bardziej kameralny występ, to na pewno w jakiś sposób podkręciło to moja rosnącą fascynację projektem Adaestuo.
Słowo-klucz, to klimat. Do tego mrok i śmierć, czyli najbardziej wyświechtane określenia ekstremalnej muzyki, totalnie zdewaluowane w dzisiejszych czasach. A jednak kiedy słucha się tej muzyki, tego riffowego black metalu sprzężonego z dark i ritual ambientem, kiedy słucha się tych
REWELACYJNYCH wokali, tych zawodzeń, krzyków, szeptów i mamrotania, tego śpiewu, wreszcie kiedy próbuje się wsłuchać w teksty i po części je wyłapać... to naprawdę trudno znaleźć inne, sensowne słowa. Muzyka w żadnym wypadku do słuchania w tle, trzeba usiąść i dać się ponieść całemu jej prądowi. Od czystego śpiewu w otwierającym
Red Moon, przez będący esencją całej płyty
Monument, niepokojący, pełen szumów
Escaine, "przebojowy"
Shadow Pilgrimage i wreszcie do rytualnego, rytmicznego i marszowego zamykacza w postaci
Hurmeen Tahrima. Niesamowita podróż, lepsza niż EPka. Albo inaczej, bardziej rozwinięta niż EPka, poziom wyżej.
Niech ktoś tego posłucha i powie, że to nie black metal
