Zgadzałbym się w 100%, ale najczęściej ten etap "odmetalowania" był szybciej:dj zakrystian pisze: W latach 90-tych poznawało się na ulicy, kto w klimacie i był ekhmm... Wiedzący. To prawdziwkowanie kończyło się wraz z odebraniem świadectwa ukończenia zawodówki i pójściem do kołchoza na 3 zmiany. Potem było poznanie Zdzichy, czy Baśki z mięsnego na dole, ślub i bombelek. Następny etap, to pozbycie się koszulek black metalowych, bo koledzy z kołchoza dziwnie patrzyli. Zamiast Mayhem czy Darkthrone, na spotkaniach poobozowych w piontunio leci Zenek Martyniuk, bo łatwiej pokiwać się i pośpiewać: Życie to som chwile, ulotne jak promile. A gdzie Mejhem? Ano w sercu. I tak wygląda kombatancki etos prawdziwków, bo znałem kilku. Dziś mijając ich, budzą uśmiech politowania, niczym dziecko z daunem, a nie grozę.
Burzum zostałby zapamiętany, bo to prekursorski black z ambientowymi elementami. Nie dlatego, że Krzyś był niezrównoważonym kucem. Amen.
- zawodówa, gdzie większość to były dyskomuły lub kibole, chyba że ktoś miał szczęście trafić do takiej Wrześni, gdzie była masa metali... i stamtąd miałem swego czasu najwięcej dobrej muzy, w Gnieźnie prym wiódł motłoch...
- wyjazd na 12 miesięcy do woja i powrót jako zwykły matoł...
A gdzie tu etap amorów do Grażyny...
Ja poznałem Burzum na swej dziczy już PRZED wszelkimi ekscesami. Zatem myślę, że w lepszych dostępowo miejscach, inni jakoś dawali radę. Skąd to pamiętam, ano ze słynnej okładki z liderem na Thrash'em All, no i niusu w tejże gazecie, gdzie był opisany wstęp do tych wydarzeń. ale wtedy już się znało tę i inne kapele. Ja się wtedy tym nie jarałem, bo ja sobie zatonąłem w trójce Bathory, którą kupiłem razem z debiutem w jeleniogórskim sklepie muzycznym w MOK-u.
Etap fascynacji miał dopiero nadejść... Znajomy miał "białe" Hvis..." ale nie pożyczał, zatem człowiek musiał zdobyć inne źródło. A i tak wtedy debiut Samaela święcił u mnie takie triumfy, że jakoś nie sądzę, by z debiutem Burzum byłbym szczęśliwszy.
Mówił gówniarz rocznik '79