No dobra, pod trzech dniach znajomości czas się jakoś ustosunkować.
Nie będzie chyba kontrowersyjnym stwierdzenie, że Marduk znany jest z nagrywania płyt raczej solidnych, niż zaskakujących, z grania Marduka po prostu. Nie inaczej jest tym razem. Koncepcja jest dość czytelna: to samo co na poprzedniej płycie, tyle że w wydaniu ascetycznym, bez angażowania kapelana polowego, które, jakby nie patrzeć, na poprzedniej płycie miało mimo wszystko miejsce.
Co jest na plus: zgodzę się z przedpiszcą, iż
TITELITURY pisze: ↑6 lat temu
kawałki, które tu wrzucaliście, odrębnie brzmiały mi kiepsko, a jako element całości zajebiście.
faktycznie, nawet Wilkołak, na którego wcześniej kręciłem nosem, siada mi teraz elegancko. Płyta jako całość płynie ładnie, nie nudzi - to chyba nakrótszy po PDM pełniak Marduka, co nie? - a jednak znalazło się na tym niedługim materiale całkiem spore zróżnicowanie utworów. Brzmeinie też mi już teraz pasuje. Wokale bardzo dobre, momentami mistrzowskie, rozpierdala mnie to
Ło-o-oooo--oo-o-o!!! w
June 44, choć n apewno znajdzie się ktoś, kogo wkurwia
Co na minus: niestety, o ile asceza ma to do siebie, że ładnie pewne rzeczy uwypukla, o tyle jeśli nie ma za bardzo co uwypuklić, zostaje wrażenie jałowosci. Taki jest np. wolny riff w
Tiger I , na szczęscie ratują ten kawałek przyspieszenia i całość jak dla mnie chodzi fajnie. Zgodzę się też z innym przedpiszcą, że
Vexatus pisze: ↑6 lat temu
kawałek "silent Night" w żadnym razie nie powinien zamykać tej płyty
bo naprawdę dziwne wrażenie to pozostawia, mam dysonans.
Ogólnie: nie jest źle, nie jest zajebiście. Słucha się w sumie bardzo dobrze, zatem... Prosze Państwa, kolejny Marduk.
BTW - czy tylko ja mam przez tę estetykę, oólny wajb, tytuły i chórki w otwieraczu skojarzenia z jakimś martial/totalitaruzyjącym inustrialem?