Ellorsith gra ciężki black/death metal, tworząc mroczny grobowo-jaskiniowy klimat zagęszczony potężnym wokalem, pogłębiającym te czeluści i otchłanie. Tematyka utworów też do lekkich nie należy. Zespół porusza takie mroczne historie jak tajemnicza śmierć członków wyprawy narciarskiej, tzw. grupy Diatłowa (temu zdarzeniu poświęcona jest EPka '1959') czy człowieka znalezionego na plaży z odciętymi nogami, którego tożsamość nigdy nie została ustalona (Jerome z Sandy Cove, o którym traktują kawałki ze splitu z Mannveira). Pełny materiał wciąż jest przeze mnie wyczekiwany, ale i tak jest czego posłuchać - utwory z EPek i wspomnianego splitu, które ukazały się również na jednym kompilacyjnym krążku dają nam godzinę muzyki, a ostatnio wyszedł też split z Abyssal, na którym znajdziemy dwa nowe wałki.
Przełęcz Diatłowa i ziomek bez nóg na plaży... Spoko. Następna EPka będzie o tym jak jadłem kiedyś hotdoga w Mogilnie... Zdecydowanie do obadania, bo coś mi mówi, że mi się to spodoba.
Vexiu nie śmieszkuj, bo to są naprawdę ciekawe historie. Ciekawsze niż jedzenie przez Ciebie hot-doga, no chyba że jadłeś go drugą stroną albo.. nieważne. Posłuchaj, poczytaj, wczuj się w ten klimat.
Ta o przełęczy - jak pod to czytałem Wikipedię w temacie - mnie rozjebało, bo trzeźwy nie byłem i się potem bałem spać twarzą do ściany, nawet mnie dziś ciarki przeszły na wspomnienie tamtej nocy. O Żeromie i wiedźmie raczej przynudzanko. Ogólnie niezbyt oryginalne granie, ale klimat pierwszej epki przedni.
Destroy their modern metal and bang your fucking head
Nathas pisze: ↑rok temu
Vexiu nie śmieszkuj, bo to są naprawdę ciekawe historie.
Wiem, panie poważniaku-ponuraku, bo są powszechnie znane. Poza tym ja akurat lubię tego typu historie, często dziwniejsze i bardziej makabryczne od fikcji...