Rodent Epoch to kolejny przedstawiciel fińskiej sceny, grający... black metal! Taki oldskulowy bym powiedział. Czytelne gitary, wyeksponowany wokal, dobra praca perkusji, wszystko ładnie mi tu gra i składa się w całość. Częste zmiany tempa sprawiają, że materiał nie nuży i zatrzymuje uwagę słuchacza na muzyce.
Zachęcam do sprawdzenia, szczególnie ostatni płyt.
Dyskografia: 2011 - EOR [demo] 2012 - Hellbastard [EP] 2016 - With the Army of Rats We Came [kompilacja] 2018 - Rodentlord 2020 - Funeral Rehearsal Ceremony [demo] 2022 - Hidden Temple
Ten zespół od razu skojarzył mi się z dziennikarzem Gazety Wyborczej, Panem Hugo - Baderem, który wysmarował się kiedyś pastą do butów i poszedł na Marsz Niepodległości udając naszego Czarnego Brata. Gdzie podobieństwa?! - zapytacie. A takie, że muzyka Epoki gryzoniów jest tak poczernionym t(h)rashem, jak ów dziennikarz. Czasem doprawdy trudno domyślić się, czy to śmieć, czy jednak czarny.
Mnie oczywiście bardziej podobają się te momenty w kakofonii Finów, kiedy odfruwają w blackowe rejony i do ich muzyki wkraczają typowe rzeczy dla tego gatunku. Muzycy pokazują tym, że potrafią grać BM i gdyby mogli, popełniliby srogą płytę utrzymaną w ramach takiego grania. Ale nie chcą, dlatego ten ich black owinięty jest wokół thrashu. Przypomina mi to zatem trochę dźwięki polecanego, Dudusiowego Gospel of the Horns, jednak z tym zastrzeżeniem, że muzyka Australijczyków jest bardziej szorstka i daje większego kopa. Mówię o pierwszej płycie, bo druga brzmi jakby przed wejściem do studia nie jedli śniadania. Ale słyszę wiele podobieństw pomiędzy tymi oboma zespołami, choć Rodent epoch bardziej ucieka w blackowe rejony i lepiej się w tej estetyce odnajduje. Co jeszcze zwróciło moją uwagę, to to, że Finowie doskonale opanowali sztukę płynnego przechodzenia w jeden gatunek metalu z drugiego, skutkiem czego te ich zmiany temp gry "płyną". Nie czuć w nich żadnej kompozycyjnej sztuczności , co często się zdarza w przypadku zespołów tworzonych przez muzyków z mniejszymi umiejętnościami. Do tego wszystkiego jest odrobinę melodyjnie i nostalgicznie, kiedy zespół zwalnia.
Pomimo tego jednak, czegoś mi w muzyce Rodent Epoch brakuje. Tego, co zwykliśmy określać mianem "diabła w muzyce". Słucha się tej muzyki bardzo dobrze, żeby nie było niedomówień. Ale gdzieś tam, w którymś momencie, wkrada się w ten seans muzyczny poczucie rozkojarzenia i niedosytu. Przy każdym podejściem do tej płyty, odnosiłem wrażenie, że za fasadą doskonałego opanowania muzycznego instrumentarium nic się nie skrywa. Coś jak w tym Satrianim i Yngwe Mlaskaczu, którzy robią piruety palcami po gryfie, a nic z tego nie wynika. Nie jest to jednak na tyle przemożne wrażenie, żebym nie mógł polecić muzyki Rodent Epoch, bo summa sumarum wszystko tu jest na swoim miejscu i wypada zajebiście. Mamy tu bowiem do czynienia z naprawdę solidnym kawałkiem metalu.
Sama nazwa też mi się podoba. Rodent Epoch. PAP podaje, że 56 % ankietowanych jest za wprowadzeniem obowiązkowych szkoleń wojskowych, ale tylko 39% deklaruje, że wzięłoby w nich udział. To znaczy, że ci wszyscy Janusze ględzący dzisiaj o "ukraińskich bykach" w razie wybuchu wojny zrobiliby to samo, co one i uciekli po niemiecki zasiłkek z Polski jak szczury z tonącego okrętu. Europa pełna jest takich zblazowanych pedałów, których od świata wokół bardziej interesują ich końcówki, językowe i nie tylko. Dostrzegał to już Imanuel Kant, filozof, bez którego prawdopodobnie nadal chodzilibyście do kościoła, dlatego pisał w swoich Wykładach z filozofii historii, że nic tak nie wzmacnia krzepy narodu, jak wojenka od czasu do czasu. Może zatem jakaś wojenka zakończyłaby tę epokę gryzoni ? Zostawiam Was Kochane Metale z tym pytaniem i zachęcam do sięgnięcia po muzykę Finów , póki jeszcze nazwa ich zespołu ma jakiś sens.