Taka ciekawostka. All niestety nie potrafi już tworzyć dobrej muzyki, ale przynajmniej nie zapomniał kanonu literatury. @pitciu, pochwalisz wujka Jurgensena czy będzie krytyka?
10 Industrial Albums Ministry’s Al Jourgensen Thinks Every Music Fan Should Own
- EBMik, electro-industrial z tego roku, nagrany z mentalnością klasycznego industrialu i jakością Skinny Puppy, poniżej lista sprzętu:
MPC Live, Elektron Digitone, Waldorf Blofeld, Behringer MS-1, Behringer Neutron, Behringer Pro-1, Roland D-110, Korg Volca FM, Many samples from an E-MU EMAX, and various synth plugins
W sumie nie wiedziałem gdzie wrzucić Domestic Exile. Oldskulowa elektronika i niemieckie teksty. Czuć tu zarówno podziemne granie z lat 80. jak i krautową elektronikę z lat 70.
Petbrick to mieszanka elektroniki, drum'n'bassu, noise'u, industrialu i (happy)hardcora. "Liminal" przywodzi na myśl czasy muzyki elektronicznej i rockowo-industrialnej końca lat 90. To naprawdę solidne kawałki, grane bardzo energicznie. Czuć, że nagrywanie tej płyty było dla Cavalery i Addamsa czystą zabawą. Atrakcyjności dodaje fakt, że na płycie pojawiają się koledzy po fachu, których raczej ciężko usłyszeć w takich utworach – Jacob Bannon z Converge czy Steve Von Till z Neurosis.
ritual ambiet / post-industrial z Irlandii, revival klimatów w stylu Lasthal i Zero Kama z mamroczącą babą na wokalu oraz odrobiną "post-aphex twin fuckery"
Ekhmm. Nie wiem, gdzie to wstawić. Ląduje tutaj. Być może znane, ale po przeszukaniu forum nie znalazłem nic.
Furnace - 1992 - S/T Demo oraz Cremated Souls EP
Pierwszy projekt, który zmieszał industrial i elektronike z grindem, tudzież death metalem. Bardzo krótki i skromny materiał, ale raczej dosyć przełomowy w podziemiu. Twórcą i głównym dowodzącym był DJ Resin, który nazwał tą muzykę cybergrindem. Dało to podwaliny na nowy podgatunek grindcore.
pit pisze: ↑6 mies. temu - wczesne Swans w stylu darkwave
Bardzo dobre @pitcie. FLAC zakupiony, przesłuchane w jednym ciągu z siedem razy. Jak dla mnie, już za samą próbę zbliżenia się do nieosiągalnego, łabędziego absolutu Filth, wystawiam im laurkę. Mnie się to jeszcze chwilami, gdy nie idą śladami Łabędzi z mroczniejszą wersją The Cure kojarzy. Szkoda jedynie, że tak krótkie - przydałoby się jeszcze ze dwa utwory, by móc się w pełni nasycić.
- konglomerat industrialu, noise'u, glitchu, ambientu itd. podany w cyberpunkowym sosie, ale możecie zapomnieć o obiecanych 30 lat temu pięknych neonach, prochowcach, deckach i hackowaniu w 3D, w tej wersji cyberpunku - cytując wujka Ala Jourgensena: "Nothing works at all".
Druga płyta Ethel Cain. Dziewięćdziesiąt minut. Muzyki? Hm, trudno to określić. To raczej zbiór dźwięków i jakiegoś rodzaju emocji, który wydaje się trudny do wyobrażenia, a tym bardziej do opisania.