Słuchałem ostatnio troszkę dwóch pierwszych albumów Deep Purple, których może i nigdy wcześniej nie słyszałem, czyli
Shades of Deep Purple i
The Book of Taliesyn i zabawne to było trochę doświadczenie, że ta hard rockowa legenda wtedy grała covery w sporych ilościach, a na obu krążkach się znalazł cover The Beatles plus inne cudze kompozycje (np. Neila Diamonda). Kiedyś myślałem - może trochę przypał, że Bathory zajebało bębny w
Twilight of the Gods z
Child in Time, ale tak słuchając tych wczesnych Purpli to się dochodzi do wniosku, że chyba by się nie obrazili, bo sami grają sporo podjebanych motywów, choćby w coverze Tiny Turner i jej męża - jak pamiętam damskiego boksera - z Wagnera, znanego z
Odysei kosmicznej Tako rzecze Zarathustra, jakiejś jeszcze klasyki w smyczkowanym
Anthem, a na
Shades of Deep Purple to zdecydowanie najlepszy mi się wydaje cover beatlesowego
Help, który podobno sam Lenon pochwalił stwierdzając, że lepsze od ich wersji to jest (moim zdaniem zdecydowanie, bo sztos). No dobra, nie jest tam najlepszy, najlepszy to jest zamykający album niepewnej proweniencji bluesowy standard
Hey Joe. Rok wcześniejsza wersja Jimiego Hendrixa przy tej purpli to trochę garażowa dziecinada. W ramach ciekawostki dodam tu, że chyba wszelkie późniejsze reedycje mają skrócony ten kawałek, w oryginale kończy się on odgłosem kroków i trzaśnięciem drzwiami.
Radośnie sobie tych dwóch płyt cały dzień słuchałem, więc z 5 razy przeleciała każda, ślicznie to brzmi w pierwotnym brzmieniu. Trochę to jeszcze jest takie granie typu post-beatlesowsko-rolling stonesowska psychodela, ale i słychać, że John Lord po parapetach lata, pomylić się go raczej nie da, no i są już tu pewne elementy bardziej chaotycznego nakurwiania jakie się dwie płyty później choćby we wspomnianym
Child in Time pojawi. Więc jakiś wstęp do tego tzw. Deep Purple Mark II tu już słuchać, choć to jeszcze inny zespół.
Co do
The Book of chujwiekto (kto to kurwa jest
Taliesyn???) jeszcze, to była to pierwsza płyta nowopowołanego do życia przez EMI labelu Harvest, w którym mieli wydawać muzę progresywną. Ich bestsellerem był oczywiście jednak nie Deep Purple, a Pink Floyd.
Ostatnia ciekawostka jeszcze, odnośnie już samego sprzętu, to się dowiedziałem w rozmowie z rodzicielem o tym co tu napisałem, skąd ten charakterystyczny pulsujący dźwięk z Hammondów się bierze, zawsze się zastanawiałem czy one jakieś rozregulowane czy co, ale chyba John Lord to by umiał je ogarnąć/stroić/cokolwiek tam się z tym robi, no i się okazuje, że tam jest po prostu wirujący głośnik w tych Hammondach i stąd takie dziwaczne wrażenie i naturalne vibrato, bo on się faktycznie, fizycznie, analogowo, kręci. Nazywa się to głośnik Leslie, jakby kto się zastanawiał.