Wstyd się przyznawać, ale bardzo dawno temu jednak słuchało się ich gdzieś tam przelotnie. Wynikało to raczej z tego, że poszukiwałem naśladowców Type O Negative, no ale cóż...HIM nawet ciężko nazwać kimś takim.
Ale po kolei. Demówka, epka "666 Ways To Love" i debiut fajnie wypadają nawet dziś, a samo w sobie "Greatest Lovesongs" zawiera najlepszy materiał jaki nagrali. Czuć tam trochę Paradise Lost czy wspominane Type O. No generalnie spójny, ładny choć z chropowatymi gitarami, ale "ciężki" i gotycki album. Potem zaczęła się niestety równia pochyła.
Ugrzeczniony "Razorblade Romance" miał jakieś tam pojedyncze numery, których jakoś tam się dało słuchać. To co najgorsze miało nadejść zaczęło się jednak od "Deep Shadows". "Muzyka" jaką tam nagrali jest jedną z najgorszych jaką było mi dane kiedykolwiek usłyszeć. To trzeba mieć naprawdę talent żeby nagrać tak przesłodzone, bezbarwne i mdłe "kompozycje" jak na "Deep Shadows". Spodobało im się takie granie, bo "Love Metal" i "Dark Light" było takim samym gównem jak ich mentor "Deep Shadows". Kilka lat później HIM dostał oświecenia, bo "Venus Doom" okazał się małym zaskoczeniem, ponieważ prezentował poziom trochę wyższy od swoich poprzedników. Kolejny, "Screamworks" wraca za to już do klimatów z pomiędzy "Deep Shadows" a "Dark Light", prezentując wszystko co najgorsze, przesłodzone i tandetne, tak jak zresztą na HIM przystało. Ostatni "Tears on Tape" o dziwo nie wypadł tak źle, powiedziałbym że krążek brzmi jak jakiś "best of" złożony z nowych utworów i nawet dało się tego słuchać, ale do rewelacji wciąż temu baaardzo daleko.
Zaskoczyła mnie wieść, że kończą, ale może to i dobrze, niech nie raczą już świata takimi potwornymi albumami jak np. "Screamworks". Jestem jednak pewien, że za powiedzmy 10 lat powrócą. Wystarczy, że ktoś zaoferuje odpowiednie pieniądze
