dj zakrystian pisze: ↑2 lata temu
Pearl Jam był najmniej grunge z wielkiej czwórki.
Może to trochę niesmaczny żart, ale może dlatego jeszcze żyją :p
W 90s słuchałem ich dosyć dużo i w grunge zawsze najbardziej ich lubiłem. Nirvana była dla mnie zbyt skupiona na strzale Kurta, klimat był taki, jakby koleś był mesjaszem umarłym za nasze grzechy, a cała muzyka była przez to w tle. AIC i Soundgarden mieli jak dla mnie za dużo nawiązań do klasyki, którą wtedy poznawałem z przegrywanych kaset. Po co zatem słuchać ich, jak można liderów, a nie naśladowców? Nie lubiłem nigdy tych mniej znanych, Stone Temple Pilots, Melvins itd. Z grungu najlepiej jeszcze Mother Love Bone, czyli też ważne korzenie PJ, ale nie o nich.
Pearl Jam byli po prostu fajni. Sprawiali wrażenie fajnych, mądrych gości w odróżnieniu od całej masy rockowych kretynów, których było pełno w Bravo obok Take That i innych N'Synch. Ich legendarna niechęć do MTV, potyczki z Ticketmasterem, o których krążyły mity... No Code z pierdyliardem okładek i bez nazwy zespołu na niej, promocji. Oni sami w 90s byli dość tajemniczy, w czasach bez neta tak to działało. Jak kupiłem za rodziców hajs kasetę Yield to nie wiedziałem, który na fotkach to Irons xD Zresztą Mike wtedy jakoś fatalnie wyszedł na tej sesji.
Co do muzyki to Ten jest wspaniałym dziełem, ale szybko mi się przejadł. Jeszcze szybciej VS, czy tam 5 vs 1. Najciekawiej tam się zaczęło robić od Vitalogy, bo też mam wrażenie, że wtedy nabrali swojej prawdziwej tożsamości. I to wydanie! Najgrubsza książeczka dodana do kasety jaką widziałem. Kurwa, normalnie książka, nie książeczka. Brudne brzmienie i mocno emocjonalne nuty. Podobała mi się ich płyta z Nielem Youngiem, a No Code i Yield zafascynowały. Binaural też podążało tą drogą. Potem coś tam się zadziało, czego nie kumałem. Emocji jakby mniej, mimo Roskilde. Eddie jakiś wkurwiony, łysa pała, biceps jak klata Gosarda. Zone zdradził, ruchał na boku i nagle stał się tym, kim w 90s gardził. Z kolei muzyka totalnie Edo-centryczna. Niby bardziej drapieżna, a brzmienie jakieś miałkie, bez pazura. Nie lubię Riot Act. Avocado - selftitle miało fajniejsze piosenki, ale też odbiłem się od niej. A może klimatu na to nie miałem?
Trzy ostatnie to jednak mój powrót i ponowne zainteresowanie tematem. Backspacer, krótki album z krótkimi piosenkami, nawiązujący trochę do korzeni punkowych. Taki restart dla zespołu. Fajna, energiczna płyta. Kolejny, Lightning Bolt miał fajne momenty, a Gigaton łykam już od a do z. Wróciły tu emocje że starszych płyt, jest trochę pozytywnych nowości.
Sorry za chaotyczny wywód pisany na telefonie, PJ ogólnie cenię i chetnie będę śledził temat.
Dla kontrastu, jako smertf maruda, napisze, że wkurwiają mnie fani PJ. Tacy oddani, zrzezeni w jakichś Touring Poles i takie tam. Ogólnie to max obłudna ekipa. Niby taka anty i wyluzowana (txt do Corduroy dla przykładu), ale fanatyzm w kierunku muzyków. Niby taka ekologiczna, ale ich ślad węglowy w wyniku podróży na koncerty jest gigantyczny. Dla mnie to ekipa, która jest przykładem, że można wielbić artystę i jego twórczość, ale nic z niej nie rozumieć. Nie wnikam na ile sam zespół jest obłudy, ale Edowi wytknięto nie raz, że płacze nad lodowcami, a zapierdala prywatnym odrzutowcem.