Moje drogi inne. Black Hole Sun, który niemal został hitem lata... Zaraz, zaraz... Dygresja.
Odświeżyłem sobie eremefową listę hitów roku z 94. Soundgarden jest na 14 miejscu. Pierwsza "10" to Wet wet wet z bdb coverem do wiadomo czego, Bon Jovi "Always" (kicz w chuj, ale jednak na rokowo), potem Mariah Carey, Cranberries z "Zombie", "7 seconds", "Streets of Philadelphia", Edytka ze "Snem", czyli najlepszym kawałkiem, jaki nagrała, ....... tu dopiero zapowiedź przyszłych czasów, na 8. Baby i love your way, czyli tandetne murzyńskie dyskotrzaski.
Dalej mamy Varius Manx (za nisko obiektywnie), Pink Floyd i Hipe Hopes (też za nisko, ale subiektywnie). Druga dziesiątka Aerosmith z chujowatym "Crazy", Kasia Kowalska z "Jak rzecz" ("Gemini" świetna rzecz!), kasandryczne Eins zwei polizei i SOUNDGARDEN.
A zatem, po dygresji, to BHS, które było niemalże hitem lata mocno wpłynęło na moje gusta muzyczne. Tak, wtedy radia dało się słuchać, pamiętam jak w tym samym roku odstrzelił się Cobain - na eremefie wtedy cała nocka była z Nirvaną i jako małolat odczuwałem to jako koniec epoki. I ten koniec epoki (ujmując płytko - gdy dało się słuchać radia) rzeczywiście wkrótce nastąpił - ale ten rok był jeszcze mocno "alternatywny". Rok później jeszcze FNM przyjebało w mainstreamie, no i tyle.
Fanem szeroko pojętego grundżu nigdy nie zostałem. Ostatnio próbowałem sobie odświeżać Soundgarden sprzed Superunknown, ale niezbyt podeszło.
Dojrzałem natomiast po latach do Alicji i to do nich najczęściej sięgam, gdy mam ochotę na takie granie. Nawet zaraz sobie puszczę "Dinozaury".
Do Narvanej mam nadzieję nigdy nie dojrzeć