Przyznać trzeba, że z nowego Teitanblood emanuje zło kunsztowne. Parę tygodni przed premierą
The Baneful Choir, czytałem
wywiad z perkusistą, tajemniczym J, na temat projektu Lice - tam koleś mówił, że niekończące się, żmudne próby do
Death tak go wyczerpały, że zastanawiał się po jego nagraniu, czy nie rzucić perkusji. Wspomina też, że wedle ich pierwotnego zamysłu, najszybsze partie na drugim albumie były jeszcze szybsze, a te najwolniejsze, jeszcze wolniejsze. Ostatecznie jednak nagrali całość bardziej jednolitą względem tempa. Trochę mnie to w pierwszym zetknięciu z tym albumem kiedyś tam odstręczyło, szczerze mówiąc, bo debiut ceniłem sobie za zróżnicowanie w sonicznej blasfemii, na
Death już otwarcie
Anteinfierno sprawia wrażenie, jakby ktoś otworzył puszkę Pandory, a na ludzkość w jednej chwili spadły wszelkie klątwy.
Trzeci album przypomina pod tym względem raczej
Seven Chalices, co nie dziwi w świetle stwierdzeń padających w przytoczonej rozmowie, tylko gdzie tam były raczej noisy, tak tu bardziej dark ambienty. Mi osobiście intro (
Rapture Below) i outro (
Charnel Above) przypomina nieco trzeci kawałek z epki Adaestuo, nawet (bo?) jakieś dźwięki łańcuchów się pojawiają. Nie jest to jednak istotne, ot, luźne skojarzenie, bo przydługawe, podwojone niemal kawałkiem
Black Vertebrae intro robi tu za zdecydowane, choć niespieszne wprowadzenie w ciemności albumu. Pojawienie się bębnów nie pozostawia jednak złudzeń, wiadomo z miejsca, że i tym razem nie będzie litości. Skamlące slayerowskie języki piekielnej lawy, bluźniercze pulsacje wypełnione koźlim grzechem i głosy potępieńców widzących już tylko zgubę.
Podoba mi się pomysł z interludiami (
Insight i
...of the Mad Men), jak w starym kinie (albo na Tetragrammacide), dający chwilę wytchnienia czy na papieroska zadumy i konstatacji. Dobrą robotę po raz kolejny wykonał ten ich spec od efektów z przedniego dronowego Like Drone Razors Through Flesh Sphere, chórki zacne jak zawsze.
Zmieniając temat - słuchałem ostatnio sporo kawałka
Purging Tongues, który się nawet własnej epki dorobił i bardzo mi on leży, trochę przypomina to, co Temple Desecration gra na swoim
Communion Perished, tylko gdzie tam obraz szaleństwa malują sample z
Matki Joanny od Aniołów, tak tutaj - na ile się zorientowałem - z hiszpańskiej wersji
Imienia Róży. Zresztą, gdy popatrzeć na okładkę tego wydawnictwa, łatwo zauważyć, że na obrazku uwieczniono jednego z bohaterów tego znakomitego filmu. W każdym razie, iście opętana atmosfera została uwieczniona w tym kawałku.