Jestem żywym dowodem na to, iż na rozgłos najlepsza jest kontrowersja i afera. Bo właśnie dzięki tej sprawie ze gwałtem poznałem ten zespół.
Postanowiłem posmakować ich mymi uszami, szczególnie że grali bru-tech death (z naciskiem na tech). No i grali naprawdę porządnie, dobre są ich pierwsze albumy i bardzo wyrównane. Do czasu. Zdarzył się ten tragiczny wypadek i się zesrało. I to podwójnie, bo nie dość, że zespół się rozpadł, to potem się reaktywował. Sama reaktywacja to oczywiście nie problem. Problemem jest zmiana stylu - co prawda, na
Carnival Is Forever jeszcze jest techniczna śmierć, aczkolwiek poprzeplatana tym całym Djentem, który nijak nie zasługuje na bycie osobnym (pod)gatunkiem. Ot, "dży dży dży" z różnymi wariantami i tyle. Tak czy siak, słychać, że idzie nowe, ale jeszcze jakieś takie nieokreślone do końca. Na
Blood Mantra już się zaczyna coś kształtować, już idą w pewnym konkretnym kierunku. Pierwsza połowa nawet słuchalna, nie ma tragedii, ale tak od połowy to nuda totalna. Podczas odsłuchu zauważyłem, iż przysypiam! Ich ostatni album,
Anticult, jest lepszy i tu już chłopaki się ostatecznie określili, co grają i zbudowali w końcu swój styl, czyli ten swój Death/Groove. Nie jest to w sumie takie złe, jednakże nie do końca mi to wszystko podchodzi. Ogółem, te nowe płyty wpadają mi jednym uchem, a wypadają drugim. Wolałem ich poprzednie wcielenie.