Nie wiem ile wam czasu zejdzie aby zakodować sobie, że nowy Nile to srogie gówno a może jak zwykle się obsracie. Tymczasem z Kanady wypełzł hord, który pierdoli wszelakie konwenanse i studenckie gadanie aby przyjebać z grubej rury jako total worship Obituary. No i jak mówią tak grają ale, ale nie tak jak by sobie to wyobrażali inni. Tutaj tylko muzycznie jest 100% brzmienia i riffów Obituary ale wokalnie to Glutted Swarm. Ludki wydali swój debiutancki album w stylu klasycznych demówek. Począwszy od okładki, poprzez środek i czcionkę pisanych tytułów to kultowe wczesne lata 90-te z milionem demówek. Fajnie im to wyszło jako całość. Sumując jak tęsknicie za najlepszym Obituary tym z 1-3 albumów no to Glutted Swarm właśnie oddał zajebisty hołd.
Mało informacji w necie, ale jest szansa że to jeden ludek.
Muzycznie jest to fajne gitarowe granie, śliczne solóweczki, wokal też jakiś normalny, a nie jakby wychodził z odbytu. Żadnych ścian dźwięku, nawet myślę że telewizora na głowie też brak. Żywe, fajne granie, do samochodu na full przy otwartych szybach idealne. Instrumenty selektywne, przy stosunkowo dużym ciężarze jest też sporo przestrzeni. I z demowkami też bym nie przesadzał, bo brzmienie jest czyste i klarowne. Płytka po prostu zmiata energią przez niecałe 30 minet.