Dziwne, że jeszcze nie ma tematu. Zespół ma już swoje miejsce na rynku, a teraz wyszedł drugi album.
Jako fan pierwszej płyty Putred „Repulsie Post-Mortem” przyjąłem z radością, że zbliża się premiera następcy tego albumu. Poprzedniczka sprowadził mnie do parteru swoja oryginalna formą, znakomitymi solówkami i złowieszczym klimatem.
„Megalit al Putrefacției” jest kontynuacją poprzedniego albumu ze wszystkim tego konsekwencjami. Rumuni nie należą do grupy demonów szybkości i preferują raczej średnie tempa, w których odnajdują dobre pole do prezentacji swoich umiejętności gitarowych. Ich paleta jest naprawdę bogata i oryginalna. Melodie, jakie wydobywają ze strun byłyby znakomitym podkładem do filmu grozy. Niepokój to uczucie, które mogą budzić, a już na pewno budzi je część wokalna. Głęboki wokal i drugi - w wyższych rejestrach często krzyżują się, lecz unikają chaosu. Należy dodać, że językiem wykładowym jest tu rumuński i nie da się tego faktu nie zarejestrować. Wszystko jest tu bezpośrednie i bez pośpiechu. Nic nie powinno umknąć już podczas pierwszego odsłuchu, a osoby wrażliwe na oryginalność będą miały satysfakcję z sesji z twórczością Putred. Ciekawe ile osób zada sobie pytanie: w jaki sposób tak prostymi środkami można osiągnąć tak ciekawe efekty? Odpowiem, że wystarczy zrezygnować z kultu ostrej rozpierduchy i skrajnie niskich rejestrów oraz przejść się po rumuńskim cmentarzu, ale każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dobrze, że nawet bez tej odpowiedzi można z czystym sumieniem wystawić albumowi Putred wysoka ocenę.