TITELITURY 9 mies. temu
Zawsze mówiłem, że najlepsze, co się Ameryce udało, to literatura science fiction i death metal. Jak nie miałem ochoty na death metal, wmusilem w siebie te płytę i uznałem za chujową, ale od paru dni mam remisję antylifemtalowego raka, więc posłuchałem jeszcze i muszę przyznać, że te chuje nadal trzymają poziom. Nie nudziłem się, płyta jest pełna muzycznych pomysłów, nawiązują sobie do rocka niektórymi patentami, jak np. w drugim, czy trzecim kawałku, gdzie to szczególnie słychać, ładnie bas chodzi, chociaż może mógłby być bardziej słyszalny. No, słowem prawdziwy heteroseksualny death metal bez żadnego kombinowania, bez pedalskich melodyjek, bez pajacowania. Kokojumbo i do przodu. Gdybym był konsumentem life metalu, konsumowałbym namiętnie. A zblazowani metalowcy wypierdalać. Kocham ten klimat, jestem tępy jak szpadel i od 20 lat słucham tego samego, ciesząc się, że dobry Bóg oszczędził mi głupoty chociaż w tym przypadku, więc nie prezentuje postawy "kiedyś słuchałem metalu, lecz muzyka to dla dzieci, istnieje lepsza, a metal jest śmieszny". Wchodzi Autopsy i czuję ten groove, a reszta to pedały ojszczane i osrane.
Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo.