
Wziąłem płytę wczoraj, bo bardzo mi się nazwa spodobała. Jakby do nazwy bardzo bliskiej memu ze względów sentymentalnych dodać zespół który kiedyś bardzo lubiłem, a który pod inną nazwą funkcjonuje do dziś, a i ich były wokalista coś tam pogrywa coverów kolegów z dawnej kapeli.
Nie miałem się nad tym rozwodzić, bo i po co, bo to o czym piszę pochodzi w ogóle skąd indziej i nie ma muzycznie z tymi dwoma zespołami, których z nazwy wspomnieć nie raczyłem.
Mianowicie Sacriphyx pochodzi z Australii. Wiedziałem, że są z Australii, bo generalnie uważam, że jak z Australii to w dużej mierze jest szansa kupić fajną muzykę (tamte dwa zespoły nie pochodzą z Australii).
Sacriphyx (ale fajna nazwa!) gra death metal. Tak teoretycznie, bo to Australijczycy, a ludzie stamtąd nic nie robią normalnie. Taki właściwie melodyjny death thrash w średnich tempach. Kurwa, serio? Brzmi jak opis jakiegoś gówna, które wyjebać należy, a przed wyjebaniem jeszcze opluć. No ale właśnie w taki sposób grają, że nie jest to takie oczywiste. Mianowicie to raczej rejony Stargazer, z którym nagrali split tak swoją drogą, niż rzeczy których można by się spodziewać po tak zdefiniowanym gatunku. Jakieś wpływy w tym wszystkim Cynic pozbawionego wątku homoseksualnego. Czasem jakieś "okołoprogresywne" granie, jakieś próby kreowania klimatu, tak swoją drogą całkiem udane. Czasem wjadą jakieś melancholijne gitary, czasem gdzieś tam nawet ocierające się o granicę dobrego smaku, ale udaje im się jej nie przekroczyć. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że potrafią to łączyć z naprawdę prymitywnymi zagrywkami, takimi serio topornymi, niemalże jak zespół z MDKu z początku lat 90, który jeszcze nie znalazł dobrego perkusisty. Co o tyle zabawne, że w innych miejscach pokazują, że naprawdę potrafią instrumenty swe obsłużyć. I tu kolejny paradoks - skłamałbym, gdybym powiedział, że potrafią między tymi "klimatami" i "progresywami" i "prymitywami" poruszać się płynnie i że nie ma żadnego zgrzytu, ale równocześnie nakłamałbym wierutnie, mówiąc, że ta płyta jest niespójna. Gdzieś tam chłopaki łączą różne rejony death metalu sprzed 20-25 lat i gdzieś tam swój schizofreniczny sposób całość daje się słuchać z przyjemnością. Chociaż z ręką na kroczu (bo u mnie penis pompuje więcej krwi niż serce) powiem, że na początku może być ciężko. A inna sprawa, że płyta się rozkręca i im dalej w las, tym mniej oczywistych zagrywek.
Koncept coś o wojnie przeszłej. Może on mi wytłumaczy paranoję muzyczną, jak już się zapoznam.
Trochę polecam, a trochę nie. Nawet to przebojowe i hiciarskie momentami. Jak kogoś ciągłe walce i gruz już przysypią, to dla oddechu można. Czasem balansują na granicy, ale udało się, przy użyciu ryzykownych środków, uniknąć żenady.
Muzyki posłuchajcie sobie na próbę w internecie, jak macie ochotę po tym co napisałem.
Skład:
Neilanderthal - Drums Murkrat, ex-Across the Scarlet Moat, ex-Innsmouth, ex-Stone Wings, ex-Elysium, ex-Pogrom, ex-Grenade
Anthony Till - Vocals, Guitars, Bass Misery's Omen, Johnny Touch, ex-Ghastly, ex-Myrddraal
Dyskografia:
2007 - Lone Pine [demo]
2009 - Sacriphyx / StarGazer [split]
2010 - Peninsula of Graves / Black Mass of Pazzuzu [split]
2013 - Sacriphyx [kompilacja]
2013 - The Western Front
MA: https://www.metal-archives.com/bands/Sacriphyx/102084
BC: https://nuclearwarnowproductions.bandcamp.com/music