Dzień dobry.
Krótkie podsumowanie przeoranych albumów w tym tygodniu.
1. RIP - pędzi, nie zwalnia, sypie melodiami i trzyma wysoki poziom przez całą płytkę, nie nudzi się. Nosferatu zjada klasyczne instrumentale wielkiej czwórki sraszu.
2. - Z dwójki zapamiętałem tyle, że była podobna do jedynki. Więcej tak samo dobrych ciosów i wymiatania na gryfach.
3. Non stop Color (no more color) - Tu też pędzą, za to utwory zdają się być bardziej zapamiętywalne i chwytliwe. Poziom jest cholernie wysoki i zawsze brzmi to w miarę świeżo. Produkcja już czystsza i bardziej czytelna.
4. Mental Vortex - z początku wgniótł mnie w ziemię, po obadaniu starszych materiałów stwierdzam, że poprzeczka została obniżona (więcej średnich temp, robi się miejscami nudnawo po czasie), choć są tu momenty, riffy i solówki, które zapamiętasz przez całe życie.
5. Grin - stonowane, chwytliwe, klimatyczne. Brzmi to trochę jak wypadkowa między Non Stop Color, a Mental Vortex. Tu też chyba przemawia więcej klawiszu. Dla jednych najlepsza, dla innych wciąż solidna. Brakuje trochę tej galopady.
- 1
- 2