kataton88 miesiąc temu
Jako się rzekło, nie jest to zespół, do którego mam jakąkolwiek ochotę wracać, ale zespół, do którego wracać nazbyt często muszę.
Dance of December Souls - świetny debiut i rzecz unikatowa w swoich czasach. Niemniej jednak poznałem, znając już BMD. Dla jednych Kata się kończy, dla innych jeszcze na dobre się nie zaczęła.
Brave Murder Day - chyba oprócz Paradise Lostów najbardziej "starta" kasetka z moich lat wczesnonastoletnich. Dla niektórych opus magnum, ale z perspektywy czasu pomost do własnej tożsamości.
Płytka doczekała się quasi-trybutu w postaci debiutu ruskiego The Morningside. Warto obadać, jak ktoś nie zna.
Discouraged Ones - płyta genialna w swej niedojrzałości i prostocie. Zimna i ryjąca łeb. Nic a nic się nie postarzała.
Tonight's Decision - a tutaj już ciut gorzej. Jest bardziej piosenkowo, lirycznie zbyt dosadnie. Żeby nie było, bardzo lubię tę płytkę, ale najlepiej trafi do kogoś, kto ma naście lat i pierwszy raz złamane serduszko. Cover Buckleya niezbyt się komponuje z całością, zwłaszcza przed świetnym zamykaczem.
Last Fair Deal Gone Down - duży krok naprzód. Jest jeszcze bardziej przebojowo, ale bez błędów poprzedniczki. Płyta dopieszczona, bez słabych punktów.
Viva Emptiness - dla wielu pik tej "późniejszej" Katatonii. Nie ma już szlochania, jest zadziornie. Świetna pozycja (a każda pozycja to propozycja, jak mawiał jeden z moich profesorów).
W nową wersję nie mam ochoty się zagłębiać. Nie lubię takiego majstrowania.
The Great Cold Distance - miałem wtedy schizy z bliźniaczkami, więc jak wyszło "My Twin", to wiedziałem, że będzie dobrze. Z płytą, nie z bliźniaczkami, bo z bliźniaczkami było niezbyt fajnie. Sam hicior dziś uważam za jedną z gorszych rzeczy, jaką katatoniczni spłodzili, natomiast cała płyta solidne 8/10.
Night Is the New Day - pierwszy zgrzyt w (prawie) idealnym związku. Nigdy tego materiału do końca nie rozgryzłem i nie przyswoiłem. Za dużo opethowania i silenia się na progresję. Dobra Katatonia wraca w prostym "Promise of deceit".
Dead End Kings - chyba najbardziej nierówna płyta. Początek taki sobie, potem na przemian dobry cios i mielizna, od "Lethean" (chyba mój ulubiony kawałek późnej ery) już zajebiście do końca.
The Fall of Hearts - "DO" 18 lat później. Oczywiście w sensie emocji, nie muzycznie. Stare serduszko jest wypalone. Pewnie, można to i owo przyciąć, ale i tak dla mnie najlepsza rzecz z ery post TGCD.
City Burials - rychło w czas, ale teraz czekając na nówkę, coraz bardziej polubiłem. Jest trochę męczenia buły, ale świetne momenty również. Niemniej jednak wolałem, gdy Jonasz jeszcze nie wiedział, że umie śpiewać. Albo nie umiał w takim stopniu.
To tyle o długograjach, ale mnóstwo perełek jest porozrzucanych po epkach i kompilacjach - Scarlet heavens, świetny cover Palace, Help me disappear, Day and then the shade (z tym koszmarnym video), Unfurl, March 13, Wait Outside, to tak na szybko, co mi przychodzi do głowy.