Całkiem ciekawe, mnie trochę przypomina kapelę Vola. Połamane rytmy plus melodyjny wokal misiowatego już dziś Davisa.
Bardzo trafnie ujęte, zgadzam się. Właśnie o tę zwyczajność chodzi - zniknęły te niepokojące wstawki gitarowe jak z lat 90, Davis już do nikogo nie krzyczy, że go zapierdoli. Radiowe piosenki - chwytliwe, trochę smutne (Disconnect) i tyle. Ja jestem zadowolony. Jak już przestałem oczekiwać dzieł na miarę starych płyt to znów mogę się nowymi płytami Korna cieszyć.
No dokładnie o dziwo słucha się naprawdę dobrze, ale nie zostawia to śladów trwałych w układzie. Mimo to dobrze się do tego idzie pobujać.Blind pisze: ↑2 lata temuBardzo trafnie ujęte, zgadzam się. Właśnie o tę zwyczajność chodzi - zniknęły te niepokojące wstawki gitarowe jak z lat 90, Davis już do nikogo nie krzyczy, że go zapierdoli. Radiowe piosenki - chwytliwe, trochę smutne (Disconnect) i tyle. Ja jestem zadowolony. Jak już przestałem oczekiwać dzieł na miarę starych płyt to znów mogę się nowymi płytami Korna cieszyć.
Przy okazji, podobno całkiem dobrą promocję płyty mieli. Na fb widziałem, że w jakimś mieście na przystankach autobusowych można było znaleźć zapowiedź:)
W sumie to mogę się podpisać rękoma i nogami.dj zakrystian pisze: ↑2 lata temu Posłuchałem z JewTube trochę starych koncertowych numerów Korna i nadal robi to mocne wrażenie. Granie mocno nowatorskie na tamte czasy, lata 94-96. Wszystko na pełnej kurwie w oparach obłędu i dziwaczności. Nie ma tam może wirtuozerki, ale jest niesamowita pomysłowość instrumentalistów a Davis genialnie to uzupełnia popierdolonymi wokalizami. Chyba będzie trzeba polecieć z dyskografią od początku.
W ostatnim czasie bywałem wielokrotnie przywiązywany do krzesła pod groźbą amputacji czegośtam czymśtam i byłem zmuszany do słuchania tego albumu.CzłowiekMłot pisze: ↑7 lat temu Chyba kolega zapomniał, ze pod szyldem Korn ukazało se również dubstepowe "Path Of Totality", które po ściągnięciu przesłuchałem jeden jedyny raz i po tym ja mnie zemdliło powędrowało do kosza by już nigdy nie zagościć w moim odtwarzaczu.
No a Jonathan na pierwszych płytach się właśnie uzewnętrznił najbardziej. Nie wiem czy znasz jego biografię, ale gdy się ją pozna, to całość nabiera większego sensu. No i nie wiem czy śledziłeś teksty czy skupiasz się jedynie na ekspresji wokalnej, ale właściwie gdzieś od Korn aż do Issues to było jedno wielkie obnażenie się emocjonalne. Na debiucie tak się obnażył, że aż na dwójce w No Place to Hide temat tego obnażenia się emocjonalnego porusza. Ja zawsze bardziej wierzę komuś, kto w tekstach odnosi się do swoich przeżyć oraz emocji, niż gdy wciela się w aktora i porusza tematy niezwiązane ze swoimi przeżyciami i emocjami.