W nocy przyśnił mi się nieżytkownik Drelich i wycierając w chusteczkę permanentnie osmarkany z powodu uszkodzonej wciąganiem białego śluzówki nos, rzekł był do mnie
Posłuchaj dziś hip - hopu! No, a co ja będę, biedny żuczek, kłócił się z jakimś przećpanym fanem popu, więc jak tylko wstałem, to zamiast walnąć klocka, włączyłem sobie pierwszy alboom rapera z Kielc. Nie no, żartuję. Jeszcze nie jestem tak pojebany, żebyście mi się śnili po nocach. Po prostu mignął mi na Der Onecie lead z artykułu o ulicy Pocieszki 10 oraz Piotrze Marcu, więc postanowiłem po wielu, wielu latach wrócić do tej muzyki. Muzyki mającej dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Większość z was siusiumajtki miała w roku wydania tej płyty wciąż mleko starego pod nosem, a nawet Hajasz - jak piszą w annałach - słuchał wówczas black metalu. Trzeba było wchodzić wtedy w wiek adolescenta, żeby poczuć jaki impakt wywołały te rymowanki Piotra Marca w światku polskiej popkultury. Piotr Marzec był w radiu, Piotr Marzec był w telewizji, Piotr Marzec był w gazetach oraz telegazecie, Internecie tamtych czasów. Strach było otworzyć lodówkę, bo i tam mógł znaleźć się Piotr Marzec i kazać ci wypierdalać, jeśli nie będziesz go słuchał zamiast obżerać się kiełbasą. Piotr Marzec małpował małpy i zaczął rapować, a wszystkie polaczki zachwycone tym szturmem murzyńsko - żydowskiej wspakultury, biły mu brawo. Oto Zachód wreszcie dotarł do Przywiślańskiego Kraju.
Patrząc, czy tam słuchając tej muzyki z perspektywy czasu stwierdzam, że nie przetrwała próby czasu. Rymowanki są infantylne ( polecam kawałek o wieszających się dzieciach - wolałbym, żeby nagrał go Słoniu), a cały podkład muzyczny nawet nie tyle zahacza o eurodance, co jeszcze bym jakoś zniósł, ponieważ w 1995 roku byłem wielkim fanem tej muzyki, lecz o disco - polo. Autentycznie. Te melodyjki kojarzyły mi się z programem "Disco Relax" oraz Schazzą, która dawała ci co chcesz, nawet deszcz i z włosów wiatr, a świat nie wierzył łzom, szkoda naszych łez, bo za dużo jest na tym świecie łez - to tylko niektóre przykłady ambitnych tekstów twórców muzyki chodnikowej, od której scoobidoo i twardniejące sutki dziewczyny szklarza nie padają daleko. Całość wychodzi dość przaśnie więc słuchało mi się tego z niejakim zażenowaniem. Wyjątkiem kawałek "scyzoryk". Może dlatego, że za podkład robią tam gitary, a "radoskór to ja i niech każdy mnie zna", co czyni ten utwór jako tako znośnym. Natomiast całe to wydawnictwo, to nic innego, jak przykład postkomunistyczej kultury, która w rozpaczliwy sposób próbuje nadrobić 45 lat cywilizacyjnego opóźnienia. Jakby w ogóle było co nadrabiać. A w 1996 wyszła" Xięga Tajemnicza" K44 i to wydawnictwo wciąż jest doskonałe. Może 69, bo 96 rok?