No dobra, nadrobiłem posty na forum, droga we Flixbusie jeszcze z dobre półtorej godziny będzie trwała, zatem skrobnę co nieco o najlepszym aktualnie festiwalu w Europie muzyki typu metal.
Trzy dni sztosów mniejszych czy większych, kilka występów, na które od bardzo dawna czekałem i towarzystwo z najwyższych warstw zacności i bedebości. Wyjazd rozpoczął się już w środę od rana, żeby był czas na integrację, dzięki czemu mogliśmy maraton festiwalowy rozpocząć bez napinki, trzepania się i biegu.
Festiwalowy placek zainkasowany, płyty od Patryczka odebrane, zaniesione do noclegowni, no to wracamy na gigi. Czwartek, czyli pierwszy dzień imprezy rozpoczął się od połowy gigu Bloody Vengeance, które w sumie miałem olać, ale jak już byliśmy, to poszedłem. Nawet okej, tyle mogę rzec, chociaż wzwodu prącia nie zanotowałem, a zapewniam, że używałem najlepszego mikroskopu! Tak czy inaczej, pierwszym ultra wyczekiwanym występem był Grave Upheaval, występujący jako następny. Nie mogę powiedzieć, że był to lepszy ich koncert od poprzedniego, zresztą również widzianego w tym samym miejscu kilka lat wcześniej, ale z pewnością był w opór świetny. Doskonały death/funeral doom, który, co ważne a wcale nie oczywiste, do czego dojdę za kilka zdań, zabrzmiał idealnie tak, jak miał.
Tuż po Grave Upheaval kolejny zespół, na którego zobaczeniu bardzo mi zależało. Drawn and Quartered. Nakoksowane Incantation? Myślę, że daleko od prawdy nie będę w tym stwierdzeniu. Szybki, dziki i ciężki recital. Jak przy poprzednikach pięść się wznosiła, tak tutaj odkurwiał się u piszącego ostry headbanging. Kolejny w kolejności był Volahn, którego widziałem już wcześniej dwa razy, w tym nawet raz u nas w kraju, ale nie zmieniało to faktu, że to jedna z moich ulubionych kapel, więc na nich także stawiłem się pod sceną. I tutaj muszę rzec, że zdecydowanie najlepszy występ ze wszystkich trzech okazji. Pięknie transowy, urzekająco egzotyczny ale przede wszystkim black metalowy w opór. No miód malina.
I tutaj zaczynają się schody. Wcześniej wspomniałem o brzmieniu, ale też o tym, że wszystko co widziałem do tej pory brzmiało bdb, nieważne w jakim stylu miało to być grane. Morbosidad, czyli kolejna z interesujących mnie kapel została totalnie położona przez nagłośnieniowców. Prawdopodobnie intensywna, warmetalowa muzyka na dwie gitary, to było dla niektórych za dużo, bo wcześniej taki problem nie występował. No, ale można było za to popatrzeć na płeć przeciwną, wywijającą na scenie
Część Masacre przegadaliśmy o używkach, uzależnieniach i związkach damsko-męskich z koleżankami i kolegami i jedynie trochę na wyjściu rzuciliśmy okiem, ale bez straty, bo przecież nieco ponad pół roku wcześniej widzieliśmy ich w klubie. Tym samym pierwszy dzień Never Surrender 2023 dobiegł końca. To znaczy pod kątem muzycznym, bo imprezowo to się wręcz rozpoczynał
Dzień drugi. Hoho, tutaj to od samego otwarcia już grzaliśmy lokal. W końcu okazja zobaczenia Bloodsoaked Necrovoid nie zdarza się często. Brak zawodu, co bardzo mnie ucieszyło, bo dużo sobie obiecywałem po ich szoł. Podobnie jak dzień wcześniej Grave Upheaval, tak tutaj rozpoczęcie dnia od death/doomowego ciosu na mazak sprawiło się bdb.
Rope Sect, chociaż brzmiało jak war metal, to grało nam post punka i, ku mojemu zaskoczeniu, sprawdziło się wybornie. Niekoniecznie standardowo pod końcem ogólnego rysu kapel festiwalu, ale bardzo fajnie. Bawiłem się wyśmienicie.
Zresztą tak samo, jak na następnej kapeli, dla odmiany takiej, na którą znowu bardzo czekałem, i na zobaczeniu której od dawna mi zależało. Stargazer. Techniczny popis na pełnej, ale bez, jak dla mnie, przekroczenia granicy, za którą zaczyna się walenie konia na gryfie. Zakręcone, połamane, a jednocześnie w chuj brutalne granie. Zajebiście!
Ach nie, nie. To nie była następna kapela. Jeszcze po drodze był Blood. No, tu już mogę powiedzieć, że zawiodłem się, bo jednak liczyłem, że nie będzie to muzyka dla fanów jedzenia kupy, czyli grindcore, a przynajmniej, że będzie coś ponad to. No ale nie można mieć samych zajebistych sztosów, nawet na takim zajebistym festiwalu. Go lord in dick, jak to mówią.
Do Baxaxaxaxaxaxaxaxy mam ewidentnego pecha. Do Bielska nie mogłem się wybrać, jak ogłosili ich w ramach zamianki na Never Surrender, to pomyślałem, że o! w końcu ich ujrzę po raz drugi, a po raz pierwszy od powrotu na scenę i wydawania świetnych pełniaków. No, ale nie było mi dane, ale z drugiej strony pewne, powiedzmy, nieporozumienia towarzyskie zostały poniekąd wyjaśnione, więc chociaż tyle dobrego. Może następnym razem, kochane metale!
Varathrona wielkim fanem nigdy nie byłem, natomiast muszę przyznać uczciwie, że koncercik bardzo miły i nawet główka mi latała. Z pewnością na plus. Blasphemy olaliśmy, bo ileż można, poza tym do ich fanów również się nie zaliczam. Tak więc doszliśmy do końca dnia numer dwa.
W dzień numer trzy również było bardzo dużo oczekiwań, bo czekał mnie między innymi a w sumie to przede wszystkim występ kapeli, na którą polowałem na żywca od eonów. Weregoat. Ło panie, co to było za zezwierzęcenie! Jaka to była cudowna rzeź i masakra nienarodzonego. Gościu na grubym owinięty futerkiem wywijał wprost koncertowo, a całościowe bestialstwo występu tych dzikusów przerosło moje oczekiwania, i tak wysokie. Myślę, że jeden z dwóch najlepszych występów tego dzionka.
Przed nimi występowały dwa black metalowe składy, nieznane mi wcześniej poza nazwami, czyli Grabunhold i Hagzissa. Zwłaszcza ta druga, reklamowana mi przez koleżkę, jako wiedźmowaty black zrobila na mnie spore wrażenie. Warto będzie mieć na nich oko.
Co tam dalej? Aaaa, Death Worship. Tak, to już kolejny raz widziane i również na poziomie dalekim od niskiego. Jak przy Weregoacie był gościu na grubym, tak tutaj odwrotnie, był gruby na gościu, hehe, hoho.
Imperator fajnie. Po prostu fajnie. Nie rozjebali mnie jakoś bardzo na kawałki, ale po takich oraz przed takim (!) występem naprawdę trzeba było się postarać. Bo po nich na scenie zainstalowały się zwierzęta z mighty Revenge. Słodki Jezu na kruchym spodzie! Co to był za koncert. Bez cienia wątpliwości był lepszy od i tak dokurwionego występu z trasy z Mgłą. Read to jakiś obłąkany pojeb za tymi garami, Vermin niezgorszy, chociaż nie za garami. Potworna, wojenna machina. Ewidentnie R.O.Z.P.I.E.R.D.O.L. i drugi najzajebistszy recital dnia numer trzy.
I to by było na tyle, kochani. Polecam każdemu ten festiwal, polecam taką ekipę do zabawy, polecam znanie się z szeroko pojętym podziemiem, żeby móc zbijać tyle piątek i ucinać sobie tyle pogawędek z każdym i o wszystkim. Ja wbijam za dwa lata, nie wiem jak Wy