Kto grał: DECAPITATED / FRONTSIDE / VIRGIN SNATCH / DROWN MY DAY
Trasa: "Knock Out Tour 2018"
Organizator: Knock Out Productions
Klub: Progresja / Warszawa
Opis wydarzenia: Co to był za koncert! A kto nie był ten trąba i o! 4 zespoły, z czego 3 w tym roku miały premiery swoich nowych albumów studyjnych. Chyba w głównej mierze właśnie to oraz fakt, że na scenie miały prezentować się wyłącznie polskie kapele sprawił, że prosto z pracy popędziłem przez pół miasta do warszawskiej Progresji. A wiecie z pewnością jak wygląda stolica w godzinach szczytu? No właśnie. Nic to, komunikacja tłoczna ale w całym tym ścisku szło się przynajmniej ogrzać w ten mroźny, grudniowy wieczór. I jakoś tak przyjemniej na sercu się robiło, że jeszcze trochę, jeszcze chwila i będę grzał ducha i ciało. Ducha ognistą muzyką, ciało ognistą wodą. Ciekawiło mnie jak będzie z frekwencją. Czy koniecznie potrzebujemy zagranicznej gwiazdy w postaci headlinera, która odwiedza nasz kraj raz na kilka lat, żeby wybrać się na koncert? Czy duch metalowej braci tli się lub zgasł już kompletnie? Nikt nie chłonie samego klimatu miejsca, chwili? Nie wracają wspomnienia i uczucie, że jest się we właściwym miejscu, wśród właściwych ludzi? Wszystkie obawy zostały rozwiane w momencie przekroczenia progu klubu.
Organizacja: Knock Out Productions już dawno stało się synonimem szwajcarskiego zegarka – wszystko chodzi niezawodnie, bez zarzutu.
Muzyka: Na miejsce dotarłem przed czasem. 18:00, a na miejscu krząta się już pokaźna gromadka ludzi – jak na tak wczesną porę rzecz jasna. Pierwszy zespół – DROWN MY DAY – rozpoczął koncert z lekkim, bo niecałym 10 minutowym opóźnieniem. Grupę widziałem wiele (tj. 4) lat temu. Już wtedy zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie i byłem zaskoczony informacją, że dopiero tydzień temu wydali swój drugi album. Cóż, nie ilość a jakość się liczy! Panowie od początku do końca swojej obecności na scenie uderzali solidną dawką deathcore’u z wyraźnymi wpływami djent’u. Publika szybko poczuła bijącą od wokalisty ze sceny energię i w ten sposób pojawił się pierwszy circle pit. DROWN MY DAY w pełni wywiązał się z roli „otwieracza” rozgrzewając publikę. Brakowało mi tylko większego zaangażowania i kontaktu z publiką ze strony pozostałych członków zespołu. Ciężko wymagać tego od perkusisty, który przygwożdżony jest do zestawu perkusyjnego, jednak reszta składu sprawiała wrażenie stremowanych lub za bardzo skupionych na tym, co dzieje się wyłącznie na gryfie gitary. Niemniej występ jak najbardziej na plus i oby na kolejny album nie trzeba było czekać 5 lat.
Chwila przerwy i na scenie zainstalował się kolejny zespół. Jeśli DROWN MY DAY rozgrzał publikę, to VIRGIN SNATCH (nie mylić z inną polską VIRGIN!) sprawił, że ta aż kipiała. Zespół obyciem scenicznym nie odstawał od gwiazd wieczoru. Pomimo, że wszyscy zgromadzeni pod sceną żywiołowo reagowali na każdy kolejny numer, wokalista grupy postanowił wycisnąć z fanów jeszcze więcej. Przeskakując barierki i dołączając do pogo pokazał „jak to się robi”. Niezwykle żywiołowy występ, ale czego innego można się spodziewać po thrash metalu na światowym poziomie?
Nadszedł czas na pierwszy z dwóch głównych występów dzisiejszego wieczoru. Technicy zaczęli usuwać sprzęt supportów, robiąc miejsce na dekoracje. Scena zaczęła zapełniać się grafikami charakterystycznej okładki „Zmartwychwstanie”. Na sali zaczęło robić się naprawdę tłoczno i jasnym było, na kogo czeka większość zebranych dziś w Progresji. Jeśli ktoś myślał, że FRONTSIDE przechodzi kryzys wieku średniego, to tego wieczoru został szybko wyprowadzony z błędu. Po dwóch, znacznie lżejszych, rockowych albumach, zespół wrócił na właściwy tor. Gromadząca się energia wreszcie eksplodowała. Pod sceną ogień. Na playliście przeważały numery z wydanego w tym roku „Zmartwychwstanie”, jednak nie mogło oczywiście zabraknąć takich hitów jak „Naszym przeznaczeniem jest płonąć”, „Wspomnienia jak relikwie” czy „Granice rozsądku”. Byłem zaskoczony brakiem któregokolwiek utworu z dwóch poprzednich płyt tj. „Prawie martwy” i „Sprawa jest osobista”, które były ciekawym epizodem w historii zespołu i uważam, że wnoszą urozmaicenie w twórczości FRONTSIDE (aspekt zawsze mile przeze mnie widziany w występach jakiejkolwiek kapeli). Na bis poleciała jednak „Legenda” co pokazało, że zespół nie odcina się całkowicie od swojej, przez niektórych uważanej jako mało chwalebnej, niedalekiej przeszłości. Apetyt fanów grupy został w pełni zaspokojony. Skandowanie nazwy zespołu między numerami, wspólne śpiewanie piosenek – takich występów może sobie życzyć każdy artysta.
DECAPITATED gościł niedawno na deskach Progresji przy okazji pełnienia roli supportu MESHUGGAH. Jednak 30 minut występu ledwo rozbudziło apetyt na więcej. Zespół postawił tego wieczoru kropkę nad „i”, uświetniając swoim występem i tak rewelacyjną już imprezę. Przeważały kompozycje z najnowszego „Anticult” oraz „Blood Mantra”. Z poprzednich wydawnictw pojawił się jedynie „Spheres of Madness” z „Nihility”. Byłem pełen obaw, że i tym razem zespół nie wykona „Blood Mantra”, jednak na całe szczęście zachował go na bis. Nie mógłbym prosić o więcej.
Podsumowanie: KO Tour znów przypomniało, że polski metal ma się świetnie. Polskie zespoły wciąż potrafią zapełniać duże kluby a fakt, że obok starej gwardii pojawiają się wciąż młode formacje jest niezwykle budujący. Można spać spokojnie.
ZDJĘCIA: Marta Martovska (https://www.facebook.com/martovskaphoto/)
FOTORELACJA https://www.facebook.com/pg/martovskaph ... n__=-UCH-R