Dordeduh generalnie omija Polskę na swoich trasach koncertowych. Póki co zawitali do nas tylko raz i dość daleko od Krakowa, w którym mieszkam. Pamiętam jednak, że plułem sobie w brodę, że w 2017 roku nie skusiłem się na podróż do stolicy Wielkopolski na występ Rumunów, tym bardziej, że grali wówczas w towarzystwie Transceatla, czyli Makrothumii po zmianie nazwy. No ale co się odwlecze to nie uciecze - Dordeduh ogłosił start DisHARmony Tour 2024 z dwoma koncertami w Czechach i tym razem już za żadne skarby nie chciałem tego przegapić. Z dwóch koncertów wybraliśmy z moją partnerką i znajomymi ten w Pradze, bo w Pilznie byliśmy raptem parę miesięcy temu, więc dla odmiany tym razem postanowiliśmy odwiedzić spektakularną Pragę.
Klub Underdogs jest dość mały i ciasny, ale nie najgorzej spisał się jako miejscówka koncertowa. Sama sala ma z boku niewielką część przeznaczoną do siedzenia. Bolą Cię nogi, albo nie chce Ci się stać w publiczności? - żaden problem - kupujesz browarek, siadasz i jest git. Trochę wtedy przeszkadzają dwie kolumny, które mogą częściowo zasłaniać widok na scenę (trochę podobnie jak w nieistniejącym już krakowskim klubie ZetPeTe). Przed rozpoczęciem występu pierwszego supportu była nie jedna i nie dwie okazje żeby pogadać z muzykami. Hupogrammos i Sol Faur to cholernie mili i sympatyczni ludzie - nie było żadnego gwiazdorzenia z ich strony, można było zagadać, zrobić sobie fotkę itp.
Pierwszym supportem wieczoru był pochodzący z Brna Jeden Kmen grający coś pomiędzy dark folkiem a tribal ambientem. Zespół liczył sobie 10 osób, wszyscy w odpowiedniej odzieży scenicznej z dość bogatym instrumentarium - gitary akustyczne, rogi, drumle, bębny, odrobina elektroniki i sampli, śpiew i rytualne okrzyki. Bardzo mi się to podobało. Setlista składała się prawdopodobnie w większości z utworów pochodzących z ich ostatniego albumu "Basnj" z 2022 roku. Najwięcej emocji publiczności wzbudził jednak ostatni numer pochodzący z pierwszego ich albumu "Mlha" wykrzyczany w czarnej mowie Mordoru - bardzo dzikie to były dźwięki . Mam nadzieję, że kiedyś Jeden Kmen będzie wielką nazwą, podobnie jak obecnie Wardruna, Będę mógł się wtedy lansić, że słuchałem ich i oglądałem na długo zanim stało się to modne.
Czeski Heiden grał jako drugi i nie zdołał mnie jakoś szczególnie zainteresować swoim setem. Nie bardzo ciekawi mnie postrockowe pitolenie, mimo pewnych blackowych zapędów. Nie słuchałem w ogóle ich płyt przed koncertem, więc nie mam pojęcia czy mają w dyskografii coś mocniej osadzonego w BM. MA twierdzi, że coś tam z black metalu było więcej we wczesnej fazie ich działalności. W każdym razie ich występ na pewno nie skłonił mnie do sprawdzenia ich względnie rozbudowanej dyskografii.
Na gwiazdę wieczoru nie trzeba było przesadnie długo czekać. Rumuni zainstalowali się na scenie, zrobili błyskawiczny soundcheck i po kilkunastu minutach zaczęli grać. Na start poleciał otwierający ostatni album "Timpul întâilor", potem "Desferecat" z równoczesną projekcją teledysku na ekranie. W czasie całego występu Dordeduh wyświetlane były dość proste wizuale z widokiem gęstych rumuńskich lasów, drzew i tego typu miłymi widokami. Dalej poleciały "Descânt" i "De neam vergur" oraz pierwszy tego wieczoru utwór z debiutanckiego "Dar De Duh", czyli "Cumpăt". Następny był genialny "Vraci de nord" obcięty z wybitnie niekoncertowej końcówki, po którym Rumuni doczekali się bardzo żywiołowej reakcji publiczności - długiego aplauzu i chóralnego wywrzaskiwania nazwy zespołu. I byli tym odrobinę onieśmieleni. Hupogrammos zapowiedział, że "nasz występ powoli dobiega końca", więc spodziewałem się, że zagrają jeszcze żelazny szlagier którym zazwyczaj kończą koncerty, czyli rewelacyjny "Jind de tronuri" i pójdziemy do domu. Przeliczyłem się, bo zagrali jeszcze w sumie trzy kawałki: "În vieliștea uitării", "Zuh" przy którym kilka osób pod sceną zaczęli się gibać trochę bardziej żywiołowo niż do tej pory oraz na sam koniec wspomniany wyżej utwór otwierający debiutancki album. I to był koniec trwającego prawie dokładnie 1,5 godziny koncertu. Cholernie dobrze wypadł ten Dordeduh, świetnie na żywo wypadły utwory z "Dar De Duh", wcale nie gorzej wypadły utwory z "Har". Gdzieś w podświadomości po cichu liczyłem na jakiś choćby jeden klasyk z repertuaru Negury. No ale nie można mieć wszystkiego - bez tego i tak występ był genialny. Szkoda też, że Dordeduh nie wozi ze sobą tylu tradycyjnych instrumentów co niegdyś Negura - na scenie pojawiły się tylko cymbały, a wszystkie partie keyboardów i innych instrumentów ludowych poleciały z lapka.
Poniżej wstawiam kilka zdjęć z występów Jeden Kmen i Dordeduh. Podczas występu Heiden głównie spożywałem piwo