Na całym wydarzeniu nie byłem więc relacja niestety szczątkowa ale nie oszukujmy się - każdego zawsze interesuje główne danie.
Swego czasu wałkowałem takie trio: Samael - Passage, Thorns - Thorns i Satyricon - Rebel Extravaganza. Bardzo miło wspominam ten okres. Było to jakoś na początku millenium i był to także pierwszy i ostatni raz kiedy na poważnie zainteresowałem się Samael'em. Chyba uległem panującej wtedy modzie "Lol, słuchasz tego zespołu co perkę z podkładu puszczają?" no i jakoś tak zaniechałem. Ale przy okazji niedzielnego koncertu w Progresji postanowiłem przeboleć poniedziałkowe niewyspanie, zmobilizować się i sprawdzić jak wypada to na żywo. Na miejsce dotarłem w połowie seta Shining (tylko nie mylić z tym fajnym, szwedzkim Shining), które jak dobrze zrozumiałem grało swój kultowy album Black Jazz. Kultowy, nie kultowy ale wiem jedno - dawno nie słyszałem czegoś tak złego. Fanem jazzu nie jestem a co dopiero black jazzu - może to też dlatego. "No ładnie się ten wieczór zaczyna" - pomyślałem ale jednak polazłem bliżej sceny żeby w jak najbardziej "komfortowych" warunkach chłonąć gwiazdę wieczoru. Nie będę starał się budować napięcia, powiem wprost - było zajebiście! Zgoda, to co prezentują szwajcarzy jest specyficzne, wyłamuje się w pewien sposób z ram metalu i może trącić w gusta tym, którzy byli przyzwyczajeni do ich pierwszych wydawnictw. Mi jednak każdy element tej, dziwacznej momentami, układanki naprawdę spinał się w całość. Numery z Ceremony of Opposites wybrzmiały jeszcze lepiej niż na albumie i idealnie wkomponowały się w całość setlisty. Powiem więcej: uważam, że perkusja na żywo tylko odebrała by urokowi całemu spektaklowi. Polecam każdemu kto kręci nosem aby samemu sprawdził jak Samael prezentuje się na żywo. Zapewniam, że w żaden sposób nie jest to wersja demo metalowego zespołu a pełnoprawna machina sceniczna.