Ja wiem, że wiosna to podobno najpiękniejsza pora roku ale ja tam wielkim entuzjastą nigdy nie byłem. Słusznie, nie słusznie ale kojarzy mi się z przestojem koncertowym. W klubach jakoś mniej się dzieje a do festiwali niby już bliżej ale jednak wciąż daleko. Zdaje się jeszcze człowiek nie tak dawno dni odliczał a tu już same wspomnienia zostały. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Zapraszam do skromnej lektury.
Niedziela wieczór wiadomo - smutek bo za rogiem poniedziałek. Jednak jakoś zawsze w ten dzień udaje mi się dotrzeć na wydarzenie sporo przed czasem. Bez kolejek, przed szatnią garstka osób, barman przy barze łowi cię wzrokiem, sącząc piwo można na spokojnie przyjrzeć się merchowi. A przyznać muszę, że skromnie jakoś, skromnie to wyglądało. Ale co się dziwić - ostatni koncert na trasie, sporo fantów zdążyło się już rozejść. Ale godzina wybiła, kierunek scena bo przyznam, że otwieracz był jednym z powodów dla których zależało mi na byciu na miejscu co najmniej punktualnie.
Wayfarer - Blues wymieszany z black metalem? Brzmi jakby pokracznie ale dawno już nazwa zespołu nie oddawała tak dobrze klimatu który prezentuje. Doprawdy przyjemna to była wędrówka po amerykańskich górach i równinach. Występ krótki ale zaostrzył apetyt na dalszą podróż, tym razem po norweskich fiordach, na którą zabrać miała gwiazda wieczoru.
Svalbard - No i czar prysł. Kompletnie nie rozumiem na co i po co był ten support. Nazwa niby wskazująca na klimaty mroźno północne ale stylistyka przywodziła na myśl takie zespoły jak Paramore czy A Day To Remember. Występ wyraźnie skierowany do młodszej części publiki. Z pewnością nr 1 w kategorii "Support od czapy" z wydarzeń na jakich byłem w przeciągu ostatnich lat.
Enslaved - I już na starcie niespodzianka bo na scenie zabrakło gitarzysty Ivar'a, który musiał wrócić aby zająć się sprawami rodzinnymi. Trzeba jednak przyznać, że zarówno Grutle jak i Arve dwoili się i troili na scenie aby wynagrodzić to zgromadzonej publiczności. Z pewnością w dużej mierze z racji na zakończenie trasy ale humory wyraźnie dopisywały. Grutle między numerami zagadywał, przedstawiał całą ekipę techniczną a gdy przyszło do prezentacji zespołu usłyszeliśmy kolejno: na klawiszach Iga Świątek, gitara Adam Małysz, perkusja Maria Skłodowska, zaś perkusista przedstawił wokalistę jako Lech Wałęsa na co ten skwitował: "Spoko, lubię gościa" Odegrane utwory to prawdziwy wachlarz dyskografii Enslaved od najnowszego albumu do debiutu z '92 (jeden kawałek ale zawsze). Przyznam, że wszystko się spinało i nie odczułem dysproporcji pod względem jakości porównując ze sobą starasz i nowsze utwory. Norwedzy nie dali się długo prosić o bis, który został poprzedzony zabawną interakcją perkusisty z publicznością. Gestykulując to uciszał, to znów zachęcą do głośnych okrzyków. Wyszło perfekcyjnie i z pewnością było bardzo miłym akcentem który, miejmy nadzieję, zmobilizuje wikingów do częstszego odwiedzania kraju nad Wisłą.