Po dwóch latach od wydania booka dochodzę do podobnych wniosków. Kompozycyjnie są perełeczki jak i na wcześniejszych albumach, ale tutaj jest to tak poustawiane, że jako całokształt wygląda to najlepiej.Nucleator pisze: The Book of Souls - chyba najlepszy album od czasów Brave New World.
Tak bywa, że te płyty, które nie od razu wchodzą bez popitki, stają się tymi ulubionymi. Dla mnie Piece of Mind to płyta na poziomie Number of the Beast i Powerslave, tylko nieco inna, bardziej klimatyczna, mniej tu galopady, więcej nastroju i epickości, do tego chyba najlepsze wokale Dickinsona. Ten zespół nigdy nie nagrał ewidentnego gniota. Nawet kiepsko z reguły oceniane No Prayer for the Dying, to i tak poziom nieosiągalny dla setek epigonówVortex pisze: ↑5 lata temuDłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi czas naprawdę też tak uważałem, ale ostatnimi czasy właśnie takie wnioski mi się nasuwają, wałkuję Ironów od 20 lat niemal dzień w dzień i "Piece of Mind" zawsze szedł w czołówce, dzisiaj jego miejsce jest po drugiej strony stawki, za 20 lat może będzie inaczej
Po dwóch latach od wydania booka dochodzę do podobnych wniosków. Kompozycyjnie są perełeczki jak i na wcześniejszych albumach, ale tutaj jest to tak poustawiane, że jako całokształt wygląda to najlepiej.Nucleator pisze: The Book of Souls - chyba najlepszy album od czasów Brave New World.
To i tak sukces że nie "Fear Of The Dark", bo zazwyczaj tylko to kojarzą ludziska. Słuchałem nowej koncertóweczki z ostatniej trasy z różnych miejsc na świecie i co mi się nowego w ucho rzuciło, to że Bruce wokalnie wygląda lepiej niż ostatnimi laty, bo czasami wyglądało to już naprawdę słabo, tutaj jest już znacznie lepiej.Molotow 666 pisze: ↑5 lata temuWstyd się przyznać, ale z IRON MAIDEN znam tylko utwór Man On The Edge ... jak na taką legendarna markę w świecie muzyki rockowej to nie popisałem się chyba .... może kiedyś na starość zainteresuję się ich muzycznym dorobkiem...
Zabawne, słuchałem dziś obu i myślałem sobie o tym, że obie naprawdę lubię i uważam za lepsze niż np. nijakie Fear Of The Dark.
Jo, coś w ten deseń, ale nie wiem, czy bym na pierwszym miejscu jednak nie ulokował Seventh Son of a Seventh Son. Tytułowy na żywo to cudo, ogólnie z tych bardziej progresywnych utworów Maidenów to na moje spokojnie TOP 3.
wyziew pisze: ↑4 lata temuNie rozumiem, jak komuś kto zna dobrze twórczość Maidenow może podobać się The Book of Souls. Przecież riffy w tych kawałkach to kalki starych numerów. Nie przytoczę dokładnie, o które riffy mi chodzi bo przesłuchałem tą płytę tylko dwa razy ale no kurwa proszę was. Zrzynanie melodii i wrzucanie dwóch, trzech nutek dla niepoznaki?
Po pierwsze: Nie przez ponad 30 lat, tylko prawie 40 lat - dla mnie to dość spora różnica, bo akurat tak się składa, że jestem dokładnie 2 dni starszy od albumu albumu "Killers" (wczoraj stuknęło mi 38 lat
Łożesz Panie to setka, ale jesteś ten sam dzień i rocznik co justin timberlake w radyju gadali
Vexatus pisze: ↑4 lata temuPo drugie: Nie "jakiś poziom", tylko w przypadku zdecydowanej większości płyt przynajmniej dobry/bardzo dobry poziom. Bardzo słabej/nudnej/niepotrzebnej płyty nigdy nie nagrali, co w przypadku zespołu z takim stażem i tak bogatą dyskografią jest osiągnięciem samym w sobie.
Tak, bo kurwa riff choćby w takim 2 Minutes to Midnight wcale nie przypomina Curse of the Pharaons czy Swords and Tequila. Grając tyle lat, ewentualne powtórzenia w kompozycjach są raczej nieuniknione.wyziew pisze: No "kurwa to faktycznie dramat", bo przez ponad 30 lat potrafią nagrywać płyty, które trzymają jakiś poziom i nie powtarzają dźwięków. Nie rozumiem spustów nad tym krążkiem i chyba nie będzie mi dane tego zmienić.
Kazda inna a jednak slychac od razu kto gra. O kant chuja mozna potluc teorie ze mejden gra na jedno kopyto. Wlasnie po dlugim czasie zapodaje ich plyty i nadal wlosy na jajach deba staja ile tam genialnych riffow melodyj i klimatow. Do tego takie brave new world nic sie nie zdezaktualizowalo. Slucham tego 666 raz i jadal pieknie buja.
Nie można powiedzieć, żeby przesadzili z długością tego artykułu, swoją drogą...Kerrang! was there as ever and a report from the opening show in Warsaw reckoned that “the enthusiasm for Aces High, the instrumental Losfer Words (Big ‘Orra) and older faves such as The Number Of The Beast and 22 Acacia Avenue was higher than a spaced-out spaceman”. Hey, it was the mid-’80s, that’s how we wrote back then.
Last year year, vocalist Bruce Dickinson told us that those Iron Curtain shows were some of the most pivotal he’s ever played in his life. “We were the first really full-on, high-profile band to go,” he recalled. “We represented that feeling of, ‘Wow! We’re a free country!’ It was nothing to do with rock‘n’roll, it was all about the freedom from communism. It was a moment of hope and I felt like we were this beacon.”