Jak ktoś tęskni za klasycznym deciorem spod znaku Death, Morgoth, Obituary czy Pestilence to właśnie wjeżdża debiut Ritual Fog ze stanu Jack'a Daniels'a.
Płyta trwa 30 min i zawiera czystą klasykę. Riffowanko na pełnej, pochody na bateriach i mocny wykrzyczany wokal. Dawno nie było mi dane posłuchać takich klasycznych dźwięków a teraz ponownie czujne ucho sympatycznego wąsacza z dalekich Indii wyłapało ciekawy zespół.
Klasyka na pełnej.
Visions of Blasphemy / Piss.Vile.Gunk. Split 2022
Visions of Blasphemy EP 2022 But Merely Flesh Full-length 2024
Dobre, przemyślane kompozycje. Nie gorsze wykonanie. Świetny wokal dodatkowo podciąga ocenę całości, chłop wkurwiony jak trzeba i nie ofpierdala maniany na pół gwidonka.
Ostatni Necrot to bliźniacza stylistyka, wg mnie zrobiona nieco lepiej, ale hej, te chłopaki z tematu to debiutanci i chhba raczej młodzież.
Nebiros pisze: 6 lat temuA w dupe lubisz? ja slucham nightwish i Blind Guardian
Nazwa chujowa, cały czas mam w głowie "Funeral Fog" z wiadomego powodu.
No ale nie nazwa ma znaczenie, a muzyka, a ta jest dobra. 30 minut death metalu bez gruzowania, za to z puszczaniem oczka w stronę przełomu lat 80/90, czyli jest dobrze. Riffy raz jadą pod tremolo, raz bardziej bujają, a koniec końców wychodzi pół godziny dobrego death metalu. Dobrego, bo niczym innym ten album nie jest jak dobrze odegranym death metalem, o którym pewnie zapomnę, ale którego na ten moment słucha mi się przyjemnie. Wokale też nie są ani jednym wielkim dołem z wapnem, ani wariacją na temat Van Drunena czy Mameliego, także spoko odmiana.
UP THE VERONICAS
KIERWA TAKE ME ON THE FLOOR TARARATA TARARARA
yog pisze: 3 lata temu
polerowanie niemca to kwestia zdrowotna!
Miałem oglądać pornola z karłami i oślicą, ale przypadkiem kliknąłem w tę mgłę i tak zostałem. Sądząc po zdjeciach te siusiumajtki mają jeszcze pod nosem mleko swojego starego, ale jego miłość nie przeszkadzała im odczuć miłości do wczesnych nagrań Master oraz Death, bo jak już powiedział św. Augustyn, a chyba jeszcze ktoś przed nim, miłość jest jedynym, co mnoży się, gdy jest dzielone. Niczego w tym w zasadzie nowego nie ma, bo to zideologizowane, bierne , a więc mało kreatywne pokolenie gówniarzy jara się starym death metalem, teutońskim traszem oraz zmianą płci, więc coraz wiecej młodych sięga po sprawdzone schematy muzyczne z lat, kiedy nie było ich na świecie. Większość tych odgrzewanych kotletów smakuje chujowo, ale chyba na zasadzie błędu statystycznego trafiają się zespoły, które ta umiejetność powrotu do dawnych wzorców wyróżnia na tle innych i takim zespołem jest Ritual Frog. Tu faktycznie poczuć można, że nad riffami unosi się Chuck Shoulddinner i przyzwalająco kiwa głową. Żadnego tam gruzowiska, tłuste riffy i perka jadą do przodu w starym, dobrym stylu, a mają przy tym tyle energii, że w zasadzie się nie nudziłem. Ale, mam wrażenie, gdzieś tam w muzyce Ritual Frog pojawia się również indywidualny sznyt. Gdy trochę zwalniają tempo, przestaje brzmieć to jak inspiracja, a zaczyna inaczej, co słychać choćby w 3. kawałku z tej zielonej płyty.
Nihil novi sub Sole ! - chciałoby się zakrzyknąć. Jednak w tym przypadku owo "nihil novi" zagrano naprawdę dobrze, zatem warto posłuchać. Dobra, idę obejrzeć tego pornola, póki Dorotki nie ma w domu.