Ależ Ruiny Bifrostu to jest kosa na żywo. Na samym początku trochę kulało brzmienie i prawie nie było słychać wokalu ale pod koniec pierwszego numeru już się rozkręciło. Głównie ostatnia płyta, ale też poleciało między innymi "Between Bronze Walls" z debiutu, gdzie ze szczęścia wręcz pory ejakulatem naznaczyłem. Godzina czasu scenicznego, dzięki czemu niedosyt był tylko leciutki. Aha, nie wiem czemu ale zawsze mi się wydawało, że Meilenwald to ogromny chłop na miarę Necrosodoma a tu okazało się, że knypek metr dwadzieścia w kapeluszu i na gazecie :v
Caronte nawet OK, ale raczej nie będę do tego wracał w domowym zaciszu. Króla kolesia olaliśmy bo jednak opcja szybszego o 5 godzin powrotu na chatę zwyciężyła z oglądaniem gościa, którego można u nas zobaczyć co miesiąc.
Aha, dałbym se rękę uciąć, że na merchu stała pani z (Dolch), nawet ją przy okazji zakupów zagadnąłem o to ale tylko z uśmiechem zaprzeczyła. Jednak potem dostałem potwierdzone info, że to raczej była ona tylko z racji odcinania się od jakichkolwiek kwestii promocyjnej i objawiania wizerunku nie chciała się zdradzić. Bardzo miła i sympatyczna babeczka tak btw